niedziela, lutego 09, 2014

20. Niespodzianka... być może.

            Janowski kontra dwóch młodych, szalonych i zapalonych debiutantów. Taka mieszanka wybuchowa musiała dać zaskakujące efekty. Kiedy taśma ruszyła w górę, cała trójka wystartowała (co zadziwiające!) niemal jednocześnie. Już jednak na wyjściu z pierwszego łuku wyłoniło się dwóch jeźdźców na przedzie – dwóch Polaków, a pod kaskami jedna dziewczyna. Przed oczami Kuby świat krążył z prędkością światła. Dopiero zginał się na pierwszym łuku, zaraz będzie drugi. Niepewnie dodał gazu i wjechał w trzeci wiraż z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę. Kątem oka zauważył daleko jadącego za sobą Tomasa, który najwidoczniej zapomniał, że w tym sporcie zwycięża tan, kto jest najszybszy, a nie najbardziej widowiskowy. "Co za dureń” – zaśmiał się w myślach i ruszył w pościg. Nigdy nie dawał za wygraną, tym razem też się to nie zmieni. Przez całe cztery okrążenia Janowski czuł oddech rywala na plecach, aż ostatecznie na ostatnim łuku zrównali się motocyklami i wpadli na metę jednocześnie. Jak na pierwszy jego występ w tej dyscyplinie wypadł rewelacyjnie, wręcz idealnie! To mogło się podobać. Dopiero gdy debiutant doszedł do siebie, uświadomił sobie, czego tak naprawdę dokonał i dopiero teraz zaczął racjonalnie myśleć. Przeżył! Zaczął głęboko oddychać. Zwyciężył!
- Pokazałeś palantowi! – podjechał do niego Tomas, którego po drodze dublował, próbując przekrzyczeć ryk silników. – Muy bien, companero!
            Kuba tylko uśmiechnął się szeroko pod kaskiem i uniósł kciuk w górę. To jednak nie on dostał największe oklaski. To właśnie Tomas! Za swoje szarże, figury na motocyklu wzięte nie z tej ziemi, jaskółki, jazda na jednym kole do rytmu puszczonej piosenki. Chłopakowi ewidentnie wyobraźni nie brakuje. Porwał całe trybuny, w tym nie tylko młode, ładne dziewczyny.
            Zjechali razem na murawę, a serca obydwóm waliły jak oszalałe. Emocje i adrenalina wzięły górę. Nawet się nie zorientowali, kiedy podszedł do nich prowadzący, trzymając mikrofon w ręku.
- Kilka słów na gorąco – dźwięk rozniósł się na całym stadionie, a mikrofon został im podłożony pod sam nos. Inicjatywę przejął jednak Tomas.
- It was fucking crazy! – wydarł się, a cały tłum przeszła fala śmiechu. Nie potrzeba było jednak więcej słów, Hiszpan ujął to idealnie. – Trzeba to opić! – Znowu wszyscy ryknęli śmiechem, a mikrofon trafił w ręce trzeciego jeźdźcy biegu… Macieja Janowskiego.
- No cóż… - zaczął dwudziestojednoletni Polak – wyścig mógł się podobać. Jeden z kolegów dogonił mnie pod koniec gonitwy, po tym jak trochę zwolniłem. Nie chciałem, żeby był to bieg bez historii, chciałem pokazać, że w tym sporcie naprawdę też jest wiele emocji…
- Czy on próbuje powiedzieć, że specjalnie dał Ci wygrać? – Tomas nachylił się do ucha Kuby, nie spuszczając z twarzy sztucznego uśmiechu. – Co za cham, debil, palant… - wymieniał Hiszpan bez chwili oddechu.
- Tomas… - próbował mu przerwać.
- Myśli, że kim jest? Bogiem? – wykrzywił twarz w dziwnym grymasie. – On nie może, ja nim jestem.
            Kuba zaśmiał się w duchu.
- Kiedy on skończy tę swoją żałosną przemowę? Mówi, mówi, hablo, hablo i nie może skończyć – nawijał tak samo jak on. – Nienormalny jakiś, nie mam zamiaru go słuchać – nie zauważył, że Polak już jednak skończył i wśród ciszy słychać było tylko jego lament – No cóż – wzruszył ramionami. Gwałtownym ruchem założył na głowę kask, następnie okulary i wsiadł na motocykl. Wyjechał z powrotem na tor i zaczął tworzyć widowisko. Znowu powstała wrzawa krzyków, oklasków i każdy go podziwiał. Prawdziwy wariat z pasją.
            Dochodziła godzina dwudziesta trzecia, kiedy powoli kończyły się wszystkie atrakcje zorganizowane przez grupę Red Bull. Wszystkie maszyny pakowano już do busów, składano rampy i powoli odjeżdżano po tak ekscytującym dniu. Na sam koniec zaplanowano jednak puszczanie symbolicznych lampionów. Wysoko, wysoko w niebo.
- No chodź, zobaczmy chociaż – Hiszpan namawiał Kubę, ale bezskutecznie.
- Jestem zmęczony, wracajmy lepiej – usiadł się na drewnianą ławeczkę i zaczął czyścić swoje buty po występach (tym razem) na motocrossie.
- Mam pójść sam? – przewracał oczami.
- Moja obecność nie da ci przecież żadnej satysfakcji.
            Tomas popatrzył na niego lekko poirytowany, ale nieugięty w sobie i pociągnął go za rękę.
- Inaczej niż z dzieckiem się nie da! Nie będziesz tu siedział i myślał o jednym, a raczej o jednej…
            Kuba popatrzył na niego z przymrużonymi oczami, z ciężkim sercem schował swoje buty do busa i poszedł za Tomasem.
            Noc była bardzo ciepła a na niebie świeciło się tysiące gwiazd. Na ziemię spadał również snop dość jasnego światła księżyca, który był właśnie w pełni. Ci, którzy pomyśleli, że szkoda zakłócać tak piękne i czyste niebo lampionami – zaraz się wycofali. Setki pomarańczowych światełek uniosło się w powietrzu. Według niektórych tradycji do środka należało włożyć karteczkę z życzeniem, jakąś sentencję albo wszystko inne, co mogło leżeć  na duszy.
            Tomas szybko wykombinował skądś długopis i niewielki kawałek papieru, po czym spojrzał na zmartwionego przyjaciela i napisał wielkimi, drukowanymi literami:
MARTYNA WRACAJ DO TEGO DEBILA! TERAZ.


*****

            Niestety dziewczyna nie przyleciała z nieba jak anioł, nie wyszła z lasu jak Czerwony Kapturek i nie zaskoczyła ich swoją obecnością w ciągu kilku najbliższych dni. To oni jednak znaleźli czas i weekend wolnego, by móc się wybrać do Polski, do Gdańska, gdzie przebywać będzie Martyna. Późnym piątkowym popołudniem, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi Kuba z Tomasem zapakowali niewielkie walizki do czarnego Audi i jak zwykle wyruszyli z piskiem opon.
            Blisko północy przekroczyli włoską granicę i pędząc jak wariaci jechali po austriackiej autostradzie.
- Cas je zycia klótki napimy się wodki!!! – śpiewał Tomas wyjąc razem z samochodowym głośnikiem.
- Robisz niezłe postępy – poklepał go Kuba po plecach i obydwoje zaczęli tańczyć.
            Nikt nie słucha disco polo – każdy zna.
            Nie martwiąc się niczym, nad ranem  przekroczyli południową granicę Polski. Jeszcze około siedemset kilometrów na samą północ i będą na miejscu. Kuba już teraz tak bardzo nie mógł się doczekać tego niezapowiedzianego spotkania z nią. Był bardziej podekscytowany niż kiedy po raz  pierwszy wykonał perfekcyjnego „lazy boya” na swoim motocrossie. Dopiero teraz poczuł, że tak naprawdę żyje. Obawiał się jedynie, że to ona może nie czuć tego samego…
            Podróż przez Polskę zajęła im najwięcej czasu, więc dopiero po trzynastej zakwaterowali się w gdańskim hotelu. Odebrali swoje klucze i młoda recepcjonistka zaprowadziła ich pod same drzwi.
- Kubusiu, wiem, że kiedyś mówiłeś, że macie tu najpiękniejsze dziewczyny – zaczął Tomas – ale ta jest chyba aniołem! – Zaczął się w nią wpatrywać z szeroko otwartymi oczami i ustami.
- Proszę, to tutaj – wskazała recepcjonistka, uśmiechnęła się i odeszła.
- A jaki głos! – oglądał się jeszcze za nią. – Mówi tak pięknie jak słowik! – zamarzył się i wchodząc do pokoju nie zauważył stojącej szafki, po czym uderzył w nią małym palcem. Pech też chciał, że miał na sobie japonki.
            Hiszpan z bólu rzucił się na łóżko i zaczął się po nim turlać.
- Witaj w Polsce, wino, kobiety, śpiew; wybieraj co chcesz – podsumował szybko Kuba i z rozbawieniem poklepał przyjaciela po plecach, po czym również rzucił się na łóżko.
            Długa i ciężka podróż dała się tak we znaki tak, że obydwoje prawie zaspali na mecz Unii Leszno z miejscowym Lotosem Wybrzeżem Gdańsk  i jednocześnie na nieoczekiwane spotkanie z Martyną. Obydwa budziki w telefonach dzwoniły nieustannie co pięć minut, jednak żaden z nich nie potrafił dobudzić freestylowców. Pierwszy z nich ocknął się jednak Kuba.
- Zaspaliśmy! – krzyknął i szybko podniósł się na łokciach.
- Niemożliwe… - mamrotał Tomas, przewracając się na drugi bok.
- Za pięć minut zaczyna się mecz – szybko wstał i pognał do łazienki.
- Przecież słyszałbym budzik – przecierał oczy Hiszpan. – Poza tym powinienem cię udusić. Przerwałeś mi tak piękny sen z panią recepcjonistką. Zapisywałem jej numer! – Rzucił poduszką akurat wtedy, gdy Kuba wychodził z łazienki i dostał prosto w głowę. Ten tylko jednak spojrzał na niego z ukosa, co bardziej wyglądało zabawnie niż groźnie. Nic nie było mu w stanie zepsuć dzisiejszego humoru i perspektywy spotkania dziewczyny (co prawda nie jego, ale  ważnej tak, jakby była naprawdę jego) że aż cały promieniał. Nie potrafił się złościć. Najchętniej wyskoczyłby przez okno i pobiegł.
- Ruszasz się czy nie? – zakładał w pośpiechu buty.
- Idęęę – zrobił niezadowoloną minę – Ach polacos, polacos… - wstał z łóżka i rzucił okiem na swoje japonki. – O nie, nie popełnię więcej tego samego błędu – podszedł do swojej niewielkiej, czarnej walizki i energicznie ją odpiął. W pośpiechu (zwalając oczywiście wszystko na Kubę) wyrzucił całą zawartość ekwipunku i z samego dna wyłowił swoje adidasy. Założył szybko na nogi i pognał, a nawet niemalże biegł za Polakiem i za jego GP’sem na stadion.
            Śmiali się, krzyczeli, wyzywali się nawzajem jak dziesięciolatkowie grający w chowanego, goniąc m.in. tramwaj, a potem autobus, który miał ich zawieźć prosto na mecz. Okazało się, że pod stadion trafili w sam środek spotkania, a przed wejściem nie stali już ochroniarze, więc weszli bez biletu.
- Mówiłem, żeby jeszcze trochę pospać – cieszył się Tomas z nie wiadomo czego. – Gdzie zamierzasz znaleźć tę swoją Martynkę?
- Jeszcze nie mam pojęcia – stali i rozglądali się dookoła.
            Słońce powoli chowało się za horyzontem, a oni jak dwaj gangsterzy w przeciwsłonecznych okularach przechadzali się dookoła toru, w ogóle nie zwracając uwagi co się na nim dzieje. Byli zajęci tylko i wyłącznie wypatrywaniem obiektu numer jeden.
- Jest! – krzyknął nagle Tomas i podniósł okulary na czoło. – To może być ona – wskazał palcem na park maszyn.
- Bo to jest ona! – szybko zbiegli po schodkach na sam dół i byli już przy bramie do parku maszyn. Otwierali uliczkę, gdy tuż przed sobą zobaczyli olbrzymiego mężczyznę, z ogromnym brzuchem, wpatrującego się w nich.
- A panowie dokąd? – jego głos zabrzmiał jeszcze groźniej niż wygląd. Przez plecy Tomasa przeszły dreszcze, zwłaszcza że nie rozumiał kompletnie nic, co ten facet do nich mówił. Po tonie głosu jednak był wstanie się domyślić, że lepiej uciekać.
- Moglibyśmy tam wejść? Tam jest moja dziewczyna, przyjaciółka, to znaczy tylko koleżanka, ale… - tłumaczył się szybko Kuba.
- Nie ma opcji. Na pewno nie teraz – odpowiedział stanowczo ochraniarz.
- Nawet na minutę? – błagał.
- Nie! Proszę już stąd odejść – przybrał jeszcze groźniejszy wyraz twarzy.
- Chodźmy już Kuba, nic dobrego z tego nie wyjdzie, proszę cię – szarpał go od dołu za bluzkę. – Nie bądź głupi – cofnął się o dwa kroki do tyłu. – Przyjdziemy jak skończy się męcz – przekonywał.
- A jak ona już odjedzie?
- To pojedziemy za nią! Chodź już! – przekonał go i w spokoju udali się na stadionowe trybuny.
            Kiedy tylko zakończył się bieg piętnasty i większość kibiców opuściła już stadion, po cichu wemknęli się do parku maszyn, kryjąc się; jak tylko się da; przed olbrzymim, groźnym i strasznym ochroniarzem. Wbiegli szybciej w głąb i w pośpiechu slalomem między busami i samochodami, zauważyli ją. I jego.
            Kuba stanął jak wryty. Otworzył szeroko ze zdziwienia oczy, a serce stanęło w jego ciele na wieczność i przez miliony setnych sekund nie biło. Wiedział to. Czuł to. Spodziewał się tego, ale nie mógł znieść, że to właśnie on go ubiegł. Pieprzony Janowski. To właśnie on stał teraz przy Martynie, to on trzymał swoje ręce na jej plecach i swoje usta na jej ustach. Zaczęło mu się robić gorąco. Nie wiedział, jak długo się wpatrywał, ale poczuł jakby stracił wszystkie swoje siły. Przestał działać racjonalnie. Podbiegł i jak w amoku, jakby miał zaraz zemdleć, jakby świat się miał właśnie zapaść, odciągnął ją od niego i spojrzał na jej zaszokowaną twarz. Chciała chyba coś powiedzieć, widział to. Może mówiła, ale nic nie słyszał. Albo może nie obchodziły go już jej słowa. Trzymał ją tylko za biodra i wpatrywał się w jej twarz, jakby uczył się jej na pamięć.
            Nagle poczuł intensywny ból w okolicy nosa, przyłożył dłoń i zobaczył krew. W ostatniej chwili zorientował się i ledwo uchybił przed kolejnym ciosem pieprzonego żużlowca.
- Co ty wyprawiasz? – darł się Janowski i odsunął od niego Martynę, swoją nową dziewczynę.
- Kuba, co ty tu robisz? – patrzyła na niego dziewczyna, ale nawet do niego nie podeszła, nie obchodziło ją, że właśnie otrzymał w twarz od takiego byle kogoś. Jeszcze raz tylko popatrzył na nią i zrozumiał, że jest żałosny. Całe życie jego jest żałosne. Zrobił krok w przód.
- Szczęścia życzę – sztucznie się uśmiechnął i ruszył przed siebie, opuścił park maszyn, opuścił stadion, a potem zaczął biec. Biegł, tak szybko na ile zdołał, tak długo, jak tylko mógł. Gdy już czuł, że jego płuca ledwo wytrzymują, ledwo nabierają powietrza, jeszcze bardziej przyspieszył. Wbiegł do pierwszego lepszego baru i zamówił dwa drinki. Wypił je w mgnieniu oka. Następnie zamówił, dwa, potem cztery, potem kolejne dwa kieliszki czystej wódki i nadal było mu mało. Pił jeden kieliszek za drugim, jedną szklankę za drugą, aż poczuł, że traci świadomość. To jest to, czego potrzebował w tym momencie. Gdy szedł, podłoga tak śmiesznie odsuwała i kręciła się przed nim, jakby zapraszała go do tańca. On jednak naprosił wysoką brunetkę w obcisłej, czerwonej sukience i ledwo się trzymając, zaczął z nią tańczyć. Przez tę kobietę tracił zmysły, popatrzył na nią i przyparł ją do muru. Ta jednak zaczęła krzyczeć, nie wiedział dlaczego. Zaraz znowu poczuł ból w okolicy nosa, potem w okolicy żeber, a na końcu ból całego ciała, gdy został wyrzucony jak śmieć na środek chodnika. Podniósł się. Upadł. Podnosił się i upadał. Aż w końcu upadł i już więcej nie wstał. To był upadek wszystkiego, upadek fizyczny, psychiczny, upadek moralny, upadek marzeń, upadek wszystkiego, cokolwiek miał.

________________________________
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Ale chyba jednak potrzebowałam tej przerwy. Teraz wracam z nowymi pomysłami i (mam nadzieję) interesującymi przygodami. Chciałabym jak najszybciej przedstawić i opisać Wam tę historię, chociaż nic nie mogę obiecać. Przez szkołę mam naprawdę niewiele czasu, by cokolwiek pisać, więc musicie być cierpliwi. :) 

Pozdrawiam i mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu. ;)