Janowski kontra dwóch
młodych, szalonych i zapalonych debiutantów. Taka mieszanka wybuchowa musiała
dać zaskakujące efekty. Kiedy taśma ruszyła w górę, cała trójka wystartowała
(co zadziwiające!) niemal jednocześnie. Już jednak na wyjściu z pierwszego łuku
wyłoniło się dwóch jeźdźców na przedzie – dwóch Polaków, a pod kaskami jedna
dziewczyna. Przed oczami Kuby świat krążył z prędkością światła. Dopiero zginał
się na pierwszym łuku, zaraz będzie drugi. Niepewnie dodał gazu i wjechał w trzeci wiraż z prędkością
ponad stu kilometrów na godzinę. Kątem oka zauważył daleko jadącego za sobą Tomasa, który najwidoczniej zapomniał, że w tym sporcie zwycięża tan, kto jest najszybszy, a nie najbardziej widowiskowy. "Co za dureń”
– zaśmiał się w myślach i ruszył w pościg. Nigdy nie dawał za wygraną, tym
razem też się to nie zmieni. Przez całe cztery okrążenia Janowski czuł oddech
rywala na plecach, aż ostatecznie na ostatnim łuku zrównali się motocyklami i
wpadli na metę jednocześnie. Jak na pierwszy jego występ w tej dyscyplinie
wypadł rewelacyjnie, wręcz idealnie! To mogło się podobać. Dopiero gdy
debiutant doszedł do siebie, uświadomił sobie, czego tak naprawdę dokonał i
dopiero teraz zaczął racjonalnie myśleć. Przeżył! Zaczął głęboko oddychać.
Zwyciężył!
- Pokazałeś palantowi! –
podjechał do niego Tomas, którego po drodze dublował, próbując przekrzyczeć ryk
silników. – Muy bien, companero!
Kuba tylko uśmiechnął się szeroko pod kaskiem i uniósł
kciuk w górę. To jednak nie on dostał największe oklaski. To właśnie Tomas! Za
swoje szarże, figury na motocyklu wzięte nie z tej ziemi, jaskółki, jazda na
jednym kole do rytmu puszczonej piosenki. Chłopakowi ewidentnie wyobraźni nie
brakuje. Porwał całe trybuny, w tym nie tylko młode, ładne dziewczyny.
Zjechali razem na murawę, a serca obydwóm waliły jak
oszalałe. Emocje i adrenalina wzięły górę. Nawet się nie zorientowali, kiedy
podszedł do nich prowadzący, trzymając mikrofon w ręku.
- Kilka słów na gorąco –
dźwięk rozniósł się na całym stadionie, a mikrofon został im podłożony pod sam
nos. Inicjatywę przejął jednak Tomas.
- It was fucking crazy!
– wydarł się, a cały tłum przeszła fala śmiechu. Nie potrzeba było jednak
więcej słów, Hiszpan ujął to idealnie. – Trzeba to opić! – Znowu wszyscy
ryknęli śmiechem, a mikrofon trafił w ręce trzeciego jeźdźcy biegu… Macieja
Janowskiego.
- No cóż… - zaczął
dwudziestojednoletni Polak – wyścig mógł się podobać. Jeden z kolegów dogonił
mnie pod koniec gonitwy, po tym jak trochę zwolniłem. Nie chciałem, żeby był to
bieg bez historii, chciałem pokazać, że w tym sporcie naprawdę też jest wiele
emocji…
- Czy on próbuje
powiedzieć, że specjalnie dał Ci wygrać? – Tomas nachylił się do ucha Kuby, nie
spuszczając z twarzy sztucznego uśmiechu. – Co za cham, debil, palant… -
wymieniał Hiszpan bez chwili oddechu.
- Tomas… - próbował mu
przerwać.
- Myśli, że kim jest?
Bogiem? – wykrzywił twarz w dziwnym grymasie. – On nie może, ja nim jestem.
Kuba zaśmiał się w duchu.
- Kiedy on skończy tę
swoją żałosną przemowę? Mówi, mówi, hablo, hablo i nie może skończyć – nawijał tak
samo jak on. – Nienormalny jakiś, nie mam zamiaru go słuchać – nie zauważył, że
Polak już jednak skończył i wśród ciszy słychać było tylko jego lament – No cóż
– wzruszył ramionami. Gwałtownym ruchem założył na głowę kask, następnie
okulary i wsiadł na motocykl. Wyjechał z powrotem na tor i zaczął tworzyć
widowisko. Znowu powstała wrzawa krzyków, oklasków i każdy go podziwiał.
Prawdziwy wariat z pasją.
Dochodziła godzina dwudziesta trzecia, kiedy powoli
kończyły się wszystkie atrakcje zorganizowane przez grupę Red Bull. Wszystkie
maszyny pakowano już do busów, składano rampy i powoli odjeżdżano po tak
ekscytującym dniu. Na sam koniec zaplanowano jednak puszczanie symbolicznych
lampionów. Wysoko, wysoko w niebo.
- No chodź, zobaczmy
chociaż – Hiszpan namawiał Kubę, ale bezskutecznie.
- Jestem zmęczony,
wracajmy lepiej – usiadł się na drewnianą ławeczkę i zaczął czyścić swoje buty
po występach (tym razem) na motocrossie.
- Mam pójść sam? –
przewracał oczami.
- Moja obecność nie da
ci przecież żadnej satysfakcji.
Tomas popatrzył na niego lekko poirytowany, ale nieugięty
w sobie i pociągnął go za rękę.
- Inaczej niż z
dzieckiem się nie da! Nie będziesz tu siedział i myślał o jednym, a raczej o
jednej…
Kuba popatrzył na niego z przymrużonymi oczami, z ciężkim
sercem schował swoje buty do busa i poszedł za Tomasem.
Noc była bardzo ciepła a na niebie świeciło się tysiące
gwiazd. Na ziemię spadał również snop dość jasnego światła księżyca, który był
właśnie w pełni. Ci, którzy pomyśleli, że szkoda zakłócać tak piękne i czyste
niebo lampionami – zaraz się wycofali. Setki pomarańczowych światełek uniosło
się w powietrzu. Według niektórych tradycji do środka należało włożyć karteczkę
z życzeniem, jakąś sentencję albo wszystko inne, co mogło leżeć na duszy.
Tomas szybko wykombinował skądś długopis i niewielki
kawałek papieru, po czym spojrzał na zmartwionego przyjaciela i napisał
wielkimi, drukowanymi literami:
MARTYNA
WRACAJ DO TEGO DEBILA! TERAZ.
*****
Niestety dziewczyna nie przyleciała z nieba jak anioł,
nie wyszła z lasu jak Czerwony Kapturek i nie zaskoczyła ich swoją obecnością w
ciągu kilku najbliższych dni. To oni jednak znaleźli czas i weekend wolnego, by
móc się wybrać do Polski, do Gdańska, gdzie przebywać będzie Martyna. Późnym
piątkowym popołudniem, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi Kuba z Tomasem
zapakowali niewielkie walizki do czarnego Audi i jak zwykle wyruszyli z piskiem
opon.
Blisko północy przekroczyli włoską granicę i pędząc jak
wariaci jechali po austriackiej autostradzie.
- Cas je zycia klótki
napimy się wodki!!! – śpiewał Tomas wyjąc razem z samochodowym głośnikiem.
- Robisz niezłe postępy
– poklepał go Kuba po plecach i obydwoje zaczęli tańczyć.
Nikt nie słucha disco polo – każdy zna.
Nie martwiąc się niczym, nad ranem przekroczyli południową granicę Polski.
Jeszcze około siedemset kilometrów na samą północ i będą na miejscu. Kuba już
teraz tak bardzo nie mógł się doczekać tego niezapowiedzianego spotkania z nią.
Był bardziej podekscytowany niż kiedy po raz pierwszy wykonał perfekcyjnego „lazy boya” na
swoim motocrossie. Dopiero teraz poczuł, że tak naprawdę żyje. Obawiał się
jedynie, że to ona może nie czuć tego samego…
Podróż przez Polskę zajęła im najwięcej czasu, więc
dopiero po trzynastej zakwaterowali się w gdańskim hotelu. Odebrali swoje klucze
i młoda recepcjonistka zaprowadziła ich pod same drzwi.
- Kubusiu, wiem, że
kiedyś mówiłeś, że macie tu najpiękniejsze dziewczyny – zaczął Tomas – ale ta jest chyba aniołem! – Zaczął się w nią wpatrywać z szeroko otwartymi oczami i
ustami.
- Proszę, to tutaj –
wskazała recepcjonistka, uśmiechnęła się i odeszła.
- A jaki głos! –
oglądał się jeszcze za nią. – Mówi tak pięknie jak słowik! – zamarzył się i
wchodząc do pokoju nie zauważył stojącej szafki, po czym uderzył w nią małym
palcem. Pech też chciał, że miał na sobie japonki.
Hiszpan z bólu rzucił się na łóżko i zaczął się po nim
turlać.
- Witaj w Polsce, wino,
kobiety, śpiew; wybieraj co chcesz – podsumował szybko Kuba i z rozbawieniem
poklepał przyjaciela po plecach, po czym również rzucił się na łóżko.
Długa i ciężka podróż dała się tak we znaki tak, że obydwoje
prawie zaspali na mecz Unii Leszno z miejscowym Lotosem Wybrzeżem Gdańsk i jednocześnie na nieoczekiwane spotkanie z
Martyną. Obydwa budziki w telefonach dzwoniły nieustannie co pięć minut, jednak
żaden z nich nie potrafił dobudzić freestylowców. Pierwszy z nich ocknął się
jednak Kuba.
- Zaspaliśmy! –
krzyknął i szybko podniósł się na łokciach.
- Niemożliwe… -
mamrotał Tomas, przewracając się na drugi bok.
- Za pięć minut zaczyna
się mecz – szybko wstał i pognał do łazienki.
- Przecież słyszałbym
budzik – przecierał oczy Hiszpan. – Poza tym powinienem cię udusić. Przerwałeś
mi tak piękny sen z panią recepcjonistką. Zapisywałem jej numer! – Rzucił poduszką
akurat wtedy, gdy Kuba wychodził z łazienki i dostał prosto w głowę. Ten tylko
jednak spojrzał na niego z ukosa, co bardziej wyglądało zabawnie niż groźnie. Nic
nie było mu w stanie zepsuć dzisiejszego humoru i perspektywy spotkania
dziewczyny (co prawda nie jego, ale
ważnej tak, jakby była naprawdę jego) że aż cały promieniał. Nie
potrafił się złościć. Najchętniej wyskoczyłby przez okno i pobiegł.
- Ruszasz się czy nie? –
zakładał w pośpiechu buty.
- Idęęę – zrobił niezadowoloną
minę – Ach polacos, polacos… - wstał z łóżka i rzucił okiem na swoje japonki. –
O nie, nie popełnię więcej tego samego błędu – podszedł do swojej niewielkiej,
czarnej walizki i energicznie ją odpiął. W pośpiechu (zwalając oczywiście
wszystko na Kubę) wyrzucił całą zawartość ekwipunku i z samego dna wyłowił
swoje adidasy. Założył szybko na nogi i pognał, a nawet niemalże biegł za
Polakiem i za jego GP’sem na stadion.
Śmiali się, krzyczeli, wyzywali się nawzajem jak
dziesięciolatkowie grający w chowanego, goniąc m.in. tramwaj, a potem autobus,
który miał ich zawieźć prosto na mecz. Okazało się, że pod stadion trafili w
sam środek spotkania, a przed wejściem nie stali już ochroniarze, więc weszli
bez biletu.
- Mówiłem, żeby jeszcze
trochę pospać – cieszył się Tomas z nie wiadomo czego. – Gdzie zamierzasz
znaleźć tę swoją Martynkę?
- Jeszcze nie mam
pojęcia – stali i rozglądali się dookoła.
Słońce powoli chowało się za horyzontem, a oni jak dwaj gangsterzy
w przeciwsłonecznych okularach przechadzali się dookoła toru, w ogóle nie
zwracając uwagi co się na nim dzieje. Byli zajęci tylko i wyłącznie
wypatrywaniem obiektu numer jeden.
- Jest! – krzyknął nagle
Tomas i podniósł okulary na czoło. – To może być ona – wskazał palcem na park
maszyn.
- Bo to jest ona! –
szybko zbiegli po schodkach na sam dół i byli już przy bramie do parku maszyn.
Otwierali uliczkę, gdy tuż przed sobą zobaczyli olbrzymiego mężczyznę, z
ogromnym brzuchem, wpatrującego się w nich.
- A panowie dokąd? –
jego głos zabrzmiał jeszcze groźniej niż wygląd. Przez plecy Tomasa przeszły
dreszcze, zwłaszcza że nie rozumiał kompletnie nic, co ten facet do nich mówił.
Po tonie głosu jednak był wstanie się domyślić, że lepiej uciekać.
- Moglibyśmy tam wejść?
Tam jest moja dziewczyna, przyjaciółka, to znaczy tylko koleżanka, ale… -
tłumaczył się szybko Kuba.
- Nie ma opcji. Na
pewno nie teraz – odpowiedział stanowczo ochraniarz.
- Nawet na minutę? –
błagał.
- Nie! Proszę już stąd
odejść – przybrał jeszcze groźniejszy wyraz twarzy.
- Chodźmy już Kuba, nic
dobrego z tego nie wyjdzie, proszę cię – szarpał go od dołu za bluzkę. – Nie
bądź głupi – cofnął się o dwa kroki do tyłu. – Przyjdziemy jak skończy się męcz
– przekonywał.
- A jak ona już
odjedzie?
- To pojedziemy za nią!
Chodź już! – przekonał go i w spokoju udali się na stadionowe trybuny.
Kiedy tylko zakończył się bieg piętnasty i większość
kibiców opuściła już stadion, po cichu wemknęli się do parku maszyn, kryjąc się;
jak tylko się da; przed olbrzymim, groźnym i strasznym ochroniarzem. Wbiegli
szybciej w głąb i w pośpiechu slalomem między busami i samochodami, zauważyli
ją. I jego.
Kuba stanął jak wryty. Otworzył szeroko ze zdziwienia
oczy, a serce stanęło w jego ciele na wieczność i przez miliony setnych sekund nie
biło. Wiedział to. Czuł to. Spodziewał się tego, ale nie mógł znieść, że to
właśnie on go ubiegł. Pieprzony Janowski. To właśnie on stał teraz przy
Martynie, to on trzymał swoje ręce na jej plecach i swoje usta na jej ustach.
Zaczęło mu się robić gorąco. Nie wiedział, jak długo się wpatrywał, ale poczuł jakby
stracił wszystkie swoje siły. Przestał działać racjonalnie. Podbiegł i jak w
amoku, jakby miał zaraz zemdleć, jakby świat się miał właśnie zapaść, odciągnął
ją od niego i spojrzał na jej zaszokowaną twarz. Chciała chyba coś powiedzieć,
widział to. Może mówiła, ale nic nie słyszał. Albo może nie obchodziły go już jej
słowa. Trzymał ją tylko za biodra i wpatrywał się w jej twarz, jakby uczył się
jej na pamięć.
Nagle poczuł intensywny ból w okolicy nosa, przyłożył
dłoń i zobaczył krew. W ostatniej chwili zorientował się i ledwo uchybił przed
kolejnym ciosem pieprzonego żużlowca.
- Co ty wyprawiasz? –
darł się Janowski i odsunął od niego Martynę, swoją nową dziewczynę.
- Kuba, co ty tu
robisz? – patrzyła na niego dziewczyna, ale nawet do niego nie podeszła, nie
obchodziło ją, że właśnie otrzymał w twarz od takiego byle kogoś. Jeszcze raz
tylko popatrzył na nią i zrozumiał, że jest żałosny. Całe życie jego jest
żałosne. Zrobił krok w przód.
- Szczęścia życzę –
sztucznie się uśmiechnął i ruszył przed siebie, opuścił park maszyn, opuścił
stadion, a potem zaczął biec. Biegł, tak szybko na ile zdołał, tak długo, jak
tylko mógł. Gdy już czuł, że jego płuca ledwo wytrzymują, ledwo nabierają
powietrza, jeszcze bardziej przyspieszył. Wbiegł do pierwszego lepszego baru i
zamówił dwa drinki. Wypił je w mgnieniu oka. Następnie zamówił, dwa, potem
cztery, potem kolejne dwa kieliszki czystej wódki i nadal było mu mało. Pił
jeden kieliszek za drugim, jedną szklankę za drugą, aż poczuł, że traci
świadomość. To jest to, czego potrzebował w tym momencie. Gdy szedł, podłoga
tak śmiesznie odsuwała i kręciła się przed nim, jakby zapraszała go do tańca.
On jednak naprosił wysoką brunetkę w obcisłej, czerwonej sukience i ledwo się
trzymając, zaczął z nią tańczyć. Przez tę kobietę tracił zmysły, popatrzył na
nią i przyparł ją do muru. Ta jednak zaczęła krzyczeć, nie wiedział dlaczego.
Zaraz znowu poczuł ból w okolicy nosa, potem w okolicy żeber, a na końcu ból
całego ciała, gdy został wyrzucony jak śmieć na środek chodnika. Podniósł się.
Upadł. Podnosił się i upadał. Aż w końcu upadł i już więcej nie wstał. To był
upadek wszystkiego, upadek fizyczny, psychiczny, upadek moralny, upadek marzeń,
upadek wszystkiego, cokolwiek miał.
________________________________
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Ale chyba jednak potrzebowałam tej przerwy. Teraz wracam z nowymi pomysłami i (mam nadzieję) interesującymi przygodami. Chciałabym jak najszybciej przedstawić i opisać Wam tę historię, chociaż nic nie mogę obiecać. Przez szkołę mam naprawdę niewiele czasu, by cokolwiek pisać, więc musicie być cierpliwi. :)
Pozdrawiam i mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu. ;)
________________________________
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Ale chyba jednak potrzebowałam tej przerwy. Teraz wracam z nowymi pomysłami i (mam nadzieję) interesującymi przygodami. Chciałabym jak najszybciej przedstawić i opisać Wam tę historię, chociaż nic nie mogę obiecać. Przez szkołę mam naprawdę niewiele czasu, by cokolwiek pisać, więc musicie być cierpliwi. :)
Pozdrawiam i mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu. ;)