21 - 22 lipca 2012 r.
-
Możemy już wracać? - Martyna zerwała się na równe nogi.
Jej serce biło jak oszalałe. Nie
wiedziała, co miała ze sobą zrobić, czy uciekać, czy stać, czy patrzeć się na
niego, czy uśmiechać. Nerwowo wbiła wzrok w ziemię.
-
Możemy - wstał, przyglądając się jej i analizując każdy jej ruch.
Drżące dłonie, nieobecny wzrok i
usta ułożone w kreskę. Nie takiej reakcji się spodziewał. Może jednak działał
za szybko. Spojrzał tylko w jej oczy, pewnym ruchem porwał jej rękę i splótł
ich palce.
W drodze powrotnej szli, nie
odzywając się nawet słowem. Jedynie ludzie spoglądali na nich jak na idiotów.
Spacerujący po mieście młody chłopak bez koszulki i z przyklejonymi jeansami do
umięśnionych nóg; to niecodzienna atrakcja. Najgorzej było jednak tuż przed
samym stadionem. Tłumy zebranych już kibiców, a wśród nich stado fanek
pstrykających chyba miliony zdjęć. Teraz nie dadzą mu już żyć. Wszystkie
żużlowe portale chwalić się będą tymi zdjęciami. A w tym wszystkim na drugim
planie znajdowała się Martyna.
-
No pięknie, gorzej być nie mogło - szybko przemknęli przez tłum i znaleźli się
w parku maszyn.
-
Woohoo, Magic! - wpadł na nich Przemek i klepnął go w plecy. - Nie wiedziałem,
że padało - zaśmiał się.
-
Bardzo śmieszne - rozgromił go wzrokiem i pognał dalej.
-
Nie chcę wiedzieć, co zrobiłeś, ale kaloryferek bardzo przyzwoity - krzyknął do
niego Przemek, kiedy para zniknęła już za zakrętem i przecząco pokręcił głową.
Doszli do swojego busa i nareszcie
Maciej mógł się w spokoju przebrać. Wytargał swoją walizkę i zniknął za
drzwiami Mercedesa Sprintera. Dziewczyna natomiast nerwowo przekopywała nogami
piasek. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co się stało. To się działo jakby za
mgłą, bardzo gęstą mgłą. Na dodatek rozdzwonił się jej telefon.
-
Cześć Kuba - postanowiła, że nie może dać po sobie poznać żadnego
zdenerwowania. Jeszcze tego by jej teraz brakowało.
-
Witaj - nawet przez telefon czuła pozytywną energię bijącą od niego. - Mam
nadzieję, że nie przeszkadzam.
-
Oczywiście, że nie - odeszła kilka kroków od busa Magica.
-
To dobrze, bo mam dwie wiadomości.
-
Jakie? - uniosła jedną brew.
-
Jedną dobrą, drugą złą. Od której zacząć?
-
Od tej złej - uśmiechnęła się, nawet nie wiedząc dlaczego.
Co on znowu wymyślił?!
-
Nie będzie mnie jutro w Gdańsku.
Jutro mecz. Mecz Unii z Wybrzeżem.
Mecz, na którym się mieli spotkać. Cholera, jak mogła o tym zapomnieć?!
-
Dlaczego?
-
Nie mogę, przepraszam. Nie dostanę pozwolenia.
-
Szkoda - tylko tyle była w stanie wydusić z siebie. - A co z tą dobrą?
Kuba nie odpowiedział.
-
No mów! - przerwała dłuższą chwilę ciszy.
-
Do zobaczenia za dwa tygodnie - odpowiedział obojętnym tonem.
-
To miała być dobra wiadomość? - uniosła brew.
-
Nie cieszysz się? - sprawiał wrażenie lekko zmieszanego. - Trzeba było mi to
powiedzieć od razu, a nie udawać, że jest wszystko ok! Co się zmieniło, że
znowu nie chcesz mnie znać?! - krzyknął.
-
Kuba, uspokój się. Nie to miałam na myśli! - próbowała to odkręcić.
-
Powiedz mi to wprost, a dam ci spokój. Na zawsze - zabolały ją te słowa.
-
Czy ty na serio jesteś taki głupi?! - nie wiedziała czy ma zacząć się śmiać,
czy płakać.
-
Ja? To przecież ty co chwilę mówisz co innego! - był na serio zdenerwowany do
granic możliwości.
-
Miałam na myśli, że dwa tygodnie to strasznie długo i nie wiem, co w tym
widzisz dobrego, rozumiesz już? - uśmiechnęła się.
-
Jak to?
-
Normalnie! Meliski może? Co oni z tobą robią w tych Włoszech?
-
Przepraszam, ostatnio jestem przewrażliwiony - głośno westchnął.
-
Aż za bardzo - znowu poczuła nagłą ochotę, by go zobaczyć.
-
Chyba mam gorsze dni.
-
Coś nie tak w klubie?
Martyna usłyszała otwierające się
drzwi busa i zobaczyła Macieja przebranego już w kevlar. Ten tylko jednak
spojrzał na nią z ukosa drwiącym wzrokiem i poszedł na rozgrzewkę.
-
W klubie właśnie wręcz przeciwnie. Jest świetnie. Żałuj, że nie widziałaś mojej
buntowniczej akcji. Od razu trafiłem do najbardziej zaawansowanej grupy -
zaśmiał się.
-
Dlaczego mnie to nie dziwi? Zawsze musisz postawić na swoim.
-
Świat teraz tego wymaga.
-
Obiecaj, że zabierzesz mnie kiedyś na jakiś trening czy zawody. Muszę poznać
jakiś przystojnych jeźdźców.
-
Wątpię, żebyś znalazła lepszych ode mnie, ale obiecuję - zaśmiał się. - W ogóle
obiecałem Tomasowi, że poznam cię z nim.
-
Tomasowi? Jakiemu? - jej oczy przybrały rozmiaru pięciozłotówek.
-
Tomas z Hiszpanii.
-
Niewiele mi to mówi, ale już chcę go zobaczyć! - była podekscytowana.
-
Może dzisiaj. Wieczorem. Skype? - zaproponował.
-
Podczas nudnej podróży do Gdańska? Jestem jak najbardziej na tak! - uśmiechnęła
się.
-
To do później?
-
Tak jest!
*****
Rozpoczęła się batalia o
Indywidualne Mistrzostwo Świata Juniorów. Jednak pierwszą jej odsłonę w Lonigo
możemy nazwać pojedynkiem na froncie polsko-duńskim. Pierwszy bieg i
zwycięstwo... właśnie Duńczyka, który oddech Piotra Pawlickiego na swoim karku
czuł przez calusieńkie cztery okrążenia. Za nimi na metę kolejno wpadli:
Loktaev i Pontus. Druga gonitwa została jednak zdobyta przez Magica. Narady pt.
"Pokonać Duńczyków i samemu nie spierniczyć" razem z Przemkiem jednak
się opłacały, bo tuż za nim na metę wpadły głodne punktów wilki: Michael Jepsen
Jensen i Mikkel B. Jensen. Kolejny wyścig to polska deklasacja, bowiem na metę
jako pierwszy dojechał Bartosz Zmarzlik, a tuż za nim Przemysław Pawlicki. W
ostatnim biegu pierwszej serii również Tobiaszowi Musielakowi udała się pokonać
Duńczyka: Mikkela Michelsena. Przez
drugą serię Polacy cały czas pokonywali swoich głównych rywali. Od
dziesiątej gonitwy uległo to jednak zmianie. Swój bieg wygrał Niklas Porsching
przed Michaelem Jepsenem Jensenem i będącym na trzeciej pozycji Tobiaszem
Musielakiem. Również Przemek nie dał rady Pontusowi Asprogenowi i Mikkel B.
Jensenowi. Za to w pojedynku dwunastym na torze dzielili i rządzili Piotrek
Pawlicki ze Zmarzlikiem. Najgorszy był za to bieg kończący czwartą serię.
Bratobójczy pojedynek, albowiem pod taśmą ustawiło się trzech wychowanków Unii
Leszno i Maciej Janowski. Jako pierwszy linię mety minął Przemek, a za nim
kolejno: Maciej, Piotr i Tobiasz. Nie brakowało też tych rzeczy, których w tym
sporcie lubimy najmniej. Groźny upadek w dwudziestym biegu zaliczył młodszy z
braci Pawlickich. Na szczęście nic poważnego się nie stało i obyło się jedynie
strachu.
Po pięciu seriach na prowadzeniu był
Michael Jepsen Jensen wraz z Przemkiem Pawlickim i o wyłonieniu zwycięzcy
decydował bieg dodatkowy, który wygrał... Duńczyk. Również o ostatnie miejsce
na podium walczyło trzech zawodników. A oto, jak prezentuje się pierwsza
siódemka IMŚJ:
1.
Michael Jepsen Jensen;
2.
Przemysław Pawlicki;
3.
Bartosz Zmarzlik;
4.
Mikkel B. Jensen;
5.
Maciej Janowski;
6.
Piotr Pawlicki;
7.
Mikkel Michelsen.
Walka na tym froncie jeszcze
niezakończona.
*****
-
Hej Przemo, nie przejmuj się, twój puchar się bardziej błyszczy - krzyknęła do
niego Martyna, kiedy wchodził do parku maszyn.
-
Pokaż mi go - podbiegł do niego od razu brat i wyrwał z ręki zdobycz.
-
Ale tamten był troszkę większy - zrobił smutną minę.
-
Następnym razem się odegrasz - próbowała go pocieszyć, ale kiedy zauważyła, że
znowu zaczął się przedrzeźniać z bratem, odpuściła sobie. Podeszła do busa
Janowskiego, by się z nim pożegnać. Bała się tego, co może teraz nastąpić.
Dwudziestolatek w szybkim tempie
wspólnie z mechanikami pakowali wszystkie torby do samochodu, ale kiedy ją
zauważył, sięgnął po coś przez otwarte okno i odeszli na bok.
-
Mam nadzieję, że nie masz mi nic za złe - zaczął. - Nie mam też za wiele czasu,
bo zaraz wyruszamy do Gorzowa, ale następnym razem musimy poważnie porozmawiać
- spojrzał swoimi błękitnymi tęczówkami prosto w jej oczy. - Proszę - wyjął zza
pleców czerwoną różę, którą każdy z zawodników otrzymywał na prezentacji.
-
Dziękuję - wzięła ją do rąk.
Była tak zaskoczona, że prawie nogi
same się pod nią uginały.
-
Do zobaczenia - przytulił ją, szepnął do ucha, pocałował w policzek, obrócił
się na pięcie i zniknął za drzwiami busa.
"Otrząśnij się, otrząśnij,
otrząśnij!" - mówiła sama do siebie i podniosła rękę, by mu odkiwać. Za
kilka sekund samochód zniknął jej z pola widzenia.
Ona sama za niecałą godzinę
wyruszyła w długą podróż. Z północnych Włoszech do Gdańska samym busem. Na samą
myśl odechciewało jej się tej jazdy. Jednak nareszcie będzie mogła być na meczu
swojej ukochanej drużyny. Niewiele po północy minęli włoską granicę i już
pędzili na autostradzie. W tej samej też chwili pojawił się zielony dymek przy
imieniu "Kuba" i nawiązali połączenie.
Obok niego siedział młody, pewnie
niewiele starszy od niej szatyn i szeroko się uśmiechał.
-
Dobry wieczór, miło cię poznać - powiedział po polsku, a Martyna już wiedziała,
że zakochała się w jego głosie i akcencie.
"Mów więcej, proszę cię
mów!"
-
Mnie też miło cię poznać - mówiła wolno. - Kuba, udzielaj mu częściej korepetycji
- zaśmiała się.
-
Dziesięć razy to chyba powtarzaliśmy, mam dosyć.
-
Trochę cierpliwości Kubuś - uśmiechnęła się łagodnie. - Musisz go nauczyć!
-
I don't understand! - krzyknął Tomas lekko zdezorientowany.
Dalsza rozmowa dotyczyła
wypowiedzenia przez Hiszpana słowa: "szyszka", co wszystkich troje
doprowadzało do łez. Już mniej zabawnie było, kiedy to on zaczął mówić w swoim
ojczystym języku. Dziewczyna wypowiadała właśnie zdanie po hiszpańsku, kiedy w
tej samej chwili upuściła laptopa z kolan i tylko to, że była przypięta pasami
spowodowało, że sama nie wyleciała. Pojazd zaczął się obracać wokół własnej
osi, a potem usłyszała trzask tłuczonego szkła.
-
Martyna?! Jesteś tam?! Odezwij się! Proszę cię, Martyna!