niedziela, maja 26, 2013

18. Young, wild and free



 21 - 22 lipca 2012 r.
- Możemy już wracać? - Martyna zerwała się na równe nogi.
            Jej serce biło jak oszalałe. Nie wiedziała, co miała ze sobą zrobić, czy uciekać, czy stać, czy patrzeć się na niego, czy uśmiechać. Nerwowo wbiła wzrok w ziemię.
- Możemy - wstał, przyglądając się jej i analizując każdy jej ruch.
            Drżące dłonie, nieobecny wzrok i usta ułożone w kreskę. Nie takiej reakcji się spodziewał. Może jednak działał za szybko. Spojrzał tylko w jej oczy, pewnym ruchem porwał jej rękę i splótł ich palce.
            W drodze powrotnej szli, nie odzywając się nawet słowem. Jedynie ludzie spoglądali na nich jak na idiotów. Spacerujący po mieście młody chłopak bez koszulki i z przyklejonymi jeansami do umięśnionych nóg; to niecodzienna atrakcja. Najgorzej było jednak tuż przed samym stadionem. Tłumy zebranych już kibiców, a wśród nich stado fanek pstrykających chyba miliony zdjęć. Teraz nie dadzą mu już żyć. Wszystkie żużlowe portale chwalić się będą tymi zdjęciami. A w tym wszystkim na drugim planie znajdowała się Martyna.
- No pięknie, gorzej być nie mogło - szybko przemknęli przez tłum i znaleźli się w parku maszyn.
- Woohoo, Magic! - wpadł na nich Przemek i klepnął go w plecy. - Nie wiedziałem, że padało - zaśmiał się.
- Bardzo śmieszne - rozgromił go wzrokiem i pognał dalej.
- Nie chcę wiedzieć, co zrobiłeś, ale kaloryferek bardzo przyzwoity - krzyknął do niego Przemek, kiedy para zniknęła już za zakrętem i przecząco pokręcił głową.
            Doszli do swojego busa i nareszcie Maciej mógł się w spokoju przebrać. Wytargał swoją walizkę i zniknął za drzwiami Mercedesa Sprintera. Dziewczyna natomiast nerwowo przekopywała nogami piasek. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co się stało. To się działo jakby za mgłą, bardzo gęstą mgłą. Na dodatek rozdzwonił się jej telefon.
- Cześć Kuba - postanowiła, że nie może dać po sobie poznać żadnego zdenerwowania. Jeszcze tego by jej teraz brakowało.
- Witaj - nawet przez telefon czuła pozytywną energię bijącą od niego. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Oczywiście, że nie - odeszła kilka kroków od busa Magica.
- To dobrze, bo mam dwie wiadomości.
- Jakie? - uniosła jedną brew.
- Jedną dobrą, drugą złą. Od której zacząć?
- Od tej złej - uśmiechnęła się, nawet nie wiedząc dlaczego.
            Co on znowu wymyślił?!
- Nie będzie mnie jutro w Gdańsku.
            Jutro mecz. Mecz Unii z Wybrzeżem. Mecz, na którym się mieli spotkać. Cholera, jak mogła o tym zapomnieć?!
- Dlaczego?
- Nie mogę, przepraszam. Nie dostanę pozwolenia.
- Szkoda - tylko tyle była w stanie wydusić z siebie. - A co z tą dobrą?
            Kuba nie odpowiedział.
- No mów! - przerwała dłuższą chwilę ciszy.
- Do zobaczenia za dwa tygodnie - odpowiedział obojętnym tonem.
- To miała być dobra wiadomość? - uniosła brew.
- Nie cieszysz się? - sprawiał wrażenie lekko zmieszanego. - Trzeba było mi to powiedzieć od razu, a nie udawać, że jest wszystko ok! Co się zmieniło, że znowu nie chcesz mnie znać?! - krzyknął.
- Kuba, uspokój się. Nie to miałam na myśli! - próbowała to odkręcić.
- Powiedz mi to wprost, a dam ci spokój. Na zawsze - zabolały ją te słowa.
- Czy ty na serio jesteś taki głupi?! - nie wiedziała czy ma zacząć się śmiać, czy płakać.
- Ja? To przecież ty co chwilę mówisz co innego! - był na serio zdenerwowany do granic możliwości.
- Miałam na myśli, że dwa tygodnie to strasznie długo i nie wiem, co w tym widzisz dobrego, rozumiesz już? - uśmiechnęła się.
- Jak to?
- Normalnie! Meliski może? Co oni z tobą robią w tych Włoszech?
- Przepraszam, ostatnio jestem przewrażliwiony - głośno westchnął.
- Aż za bardzo - znowu poczuła nagłą ochotę, by go zobaczyć.
- Chyba mam gorsze dni.
- Coś nie tak w klubie?
            Martyna usłyszała otwierające się drzwi busa i zobaczyła Macieja przebranego już w kevlar. Ten tylko jednak spojrzał na nią z ukosa drwiącym wzrokiem i poszedł na rozgrzewkę.
- W klubie właśnie wręcz przeciwnie. Jest świetnie. Żałuj, że nie widziałaś mojej buntowniczej akcji. Od razu trafiłem do najbardziej zaawansowanej grupy - zaśmiał się.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? Zawsze musisz postawić na swoim.
- Świat teraz tego wymaga.
- Obiecaj, że zabierzesz mnie kiedyś na jakiś trening czy zawody. Muszę poznać jakiś przystojnych jeźdźców. 
- Wątpię, żebyś znalazła lepszych ode mnie, ale obiecuję - zaśmiał się. - W ogóle obiecałem Tomasowi, że poznam cię z nim.
- Tomasowi? Jakiemu? - jej oczy przybrały rozmiaru pięciozłotówek.
- Tomas z Hiszpanii.
- Niewiele mi to mówi, ale już chcę go zobaczyć! - była podekscytowana.
- Może dzisiaj. Wieczorem. Skype? - zaproponował.
- Podczas nudnej podróży do Gdańska? Jestem jak najbardziej na tak! - uśmiechnęła się.
- To do później?
- Tak jest!

*****

            Rozpoczęła się batalia o Indywidualne Mistrzostwo Świata Juniorów. Jednak pierwszą jej odsłonę w Lonigo możemy nazwać pojedynkiem na froncie polsko-duńskim. Pierwszy bieg i zwycięstwo... właśnie Duńczyka, który oddech Piotra Pawlickiego na swoim karku czuł przez calusieńkie cztery okrążenia. Za nimi na metę kolejno wpadli: Loktaev i Pontus. Druga gonitwa została jednak zdobyta przez Magica. Narady pt. "Pokonać Duńczyków i samemu nie spierniczyć" razem z Przemkiem jednak się opłacały, bo tuż za nim na metę wpadły głodne punktów wilki: Michael Jepsen Jensen i Mikkel B. Jensen. Kolejny wyścig to polska deklasacja, bowiem na metę jako pierwszy dojechał Bartosz Zmarzlik, a tuż za nim Przemysław Pawlicki. W ostatnim biegu pierwszej serii również Tobiaszowi Musielakowi udała się pokonać Duńczyka: Mikkela Michelsena. Przez  drugą serię Polacy cały czas pokonywali swoich głównych rywali. Od dziesiątej gonitwy uległo to jednak zmianie. Swój bieg wygrał Niklas Porsching przed Michaelem Jepsenem Jensenem i będącym na trzeciej pozycji Tobiaszem Musielakiem. Również Przemek nie dał rady Pontusowi Asprogenowi i Mikkel B. Jensenowi. Za to w pojedynku dwunastym na torze dzielili i rządzili Piotrek Pawlicki ze Zmarzlikiem. Najgorszy był za to bieg kończący czwartą serię. Bratobójczy pojedynek, albowiem pod taśmą ustawiło się trzech wychowanków Unii Leszno i Maciej Janowski. Jako pierwszy linię mety minął Przemek, a za nim kolejno: Maciej, Piotr i Tobiasz. Nie brakowało też tych rzeczy, których w tym sporcie lubimy najmniej. Groźny upadek w dwudziestym biegu zaliczył młodszy z braci Pawlickich. Na szczęście nic poważnego się nie stało i obyło się jedynie strachu.
            Po pięciu seriach na prowadzeniu był Michael Jepsen Jensen wraz z Przemkiem Pawlickim i o wyłonieniu zwycięzcy decydował bieg dodatkowy, który wygrał... Duńczyk. Również o ostatnie miejsce na podium walczyło trzech zawodników. A oto, jak prezentuje się pierwsza siódemka IMŚJ:
1. Michael Jepsen Jensen;
2. Przemysław Pawlicki;
3. Bartosz Zmarzlik;
4. Mikkel B. Jensen;
5. Maciej Janowski;
6. Piotr Pawlicki;
7. Mikkel Michelsen.
            Walka na tym froncie jeszcze niezakończona.

*****

- Hej Przemo, nie przejmuj się, twój puchar się bardziej błyszczy - krzyknęła do niego Martyna, kiedy wchodził do parku maszyn.
- Pokaż mi go - podbiegł do niego od razu brat i wyrwał z ręki zdobycz.
- Ale tamten był troszkę większy - zrobił smutną minę.
- Następnym razem się odegrasz - próbowała go pocieszyć, ale kiedy zauważyła, że znowu zaczął się przedrzeźniać z bratem, odpuściła sobie. Podeszła do busa Janowskiego, by się z nim pożegnać. Bała się tego, co może teraz nastąpić.
            Dwudziestolatek w szybkim tempie wspólnie z mechanikami pakowali wszystkie torby do samochodu, ale kiedy ją zauważył, sięgnął po coś przez otwarte okno i odeszli na bok.
- Mam nadzieję, że nie masz mi nic za złe - zaczął. - Nie mam też za wiele czasu, bo zaraz wyruszamy do Gorzowa, ale następnym razem musimy poważnie porozmawiać - spojrzał swoimi błękitnymi tęczówkami prosto w jej oczy. - Proszę - wyjął zza pleców czerwoną różę, którą każdy z zawodników otrzymywał na prezentacji.
- Dziękuję - wzięła ją do rąk.
            Była tak zaskoczona, że prawie nogi same się pod nią uginały.
- Do zobaczenia - przytulił ją, szepnął do ucha, pocałował w policzek, obrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami busa.
            "Otrząśnij się, otrząśnij, otrząśnij!" - mówiła sama do siebie i podniosła rękę, by mu odkiwać. Za kilka sekund samochód zniknął jej z pola widzenia.
            Ona sama za niecałą godzinę wyruszyła w długą podróż. Z północnych Włoszech do Gdańska samym busem. Na samą myśl odechciewało jej się tej jazdy. Jednak nareszcie będzie mogła być na meczu swojej ukochanej drużyny. Niewiele po północy minęli włoską granicę i już pędzili na autostradzie. W tej samej też chwili pojawił się zielony dymek przy imieniu "Kuba" i nawiązali połączenie.
            Obok niego siedział młody, pewnie niewiele starszy od niej szatyn i szeroko się uśmiechał.
- Dobry wieczór, miło cię poznać - powiedział po polsku, a Martyna już wiedziała, że zakochała się w jego głosie i akcencie.
            "Mów więcej, proszę cię mów!"
- Mnie też miło cię poznać - mówiła wolno. - Kuba, udzielaj mu częściej korepetycji - zaśmiała się.
- Dziesięć razy to chyba powtarzaliśmy, mam dosyć.
- Trochę cierpliwości Kubuś - uśmiechnęła się łagodnie. - Musisz go nauczyć!
- I don't understand! - krzyknął Tomas lekko zdezorientowany.
            Dalsza rozmowa dotyczyła wypowiedzenia przez Hiszpana słowa: "szyszka", co wszystkich troje doprowadzało do łez. Już mniej zabawnie było, kiedy to on zaczął mówić w swoim ojczystym języku. Dziewczyna wypowiadała właśnie zdanie po hiszpańsku, kiedy w tej samej chwili upuściła laptopa z kolan i tylko to, że była przypięta pasami spowodowało, że sama nie wyleciała. Pojazd zaczął się obracać wokół własnej osi, a potem usłyszała trzask tłuczonego szkła.
- Martyna?! Jesteś tam?! Odezwij się! Proszę cię, Martyna!        

środa, maja 01, 2013

17. Hokus pokus, czary mary, zajebiste masz te dziary.



21 lipca 2012 r.

            Był środek nocy. Blask księżyca wpadający przez zasłonięte hotelowe okno nadawał cienie wszystkim przedmiotom znajdującym się w Martyny pokoju. Nagle sufit rozjaśnił się, a nie wiadomo skąd zaczął wydobywać się przeraźliwie głośny wrzask. Otworzyła oczy i zdezorientowana, działając jak na jawie, nadusiła zieloną słuchawkę.
- Pszserpraszam.
            Dziewczyna nie wiedziała czy to coś z jej uszami nie tak, czy też ten ktoś po prostu nie wie, co robi. Ten głos jednak rozpoznałaby zawsze…
- Kuba?
- Byłem idiotą.
- Zrozumiałeś to dopiero o trzeciej nad ranem? – przetarła swoje zaspane oczy i usiadła na łóżku.
- Wybaaczys mi? – usłyszała jakiś trzask.
- Jesteś pijany!
- Czy to ma obecnie – jąkał się - jakieś zna…czenie?
- Olbrzymie! – krzyknęła.
- Nie potrafię wytrzymać nawet jednego cholernego dnia! Wszystko przez ciebie, debilko!
            Siedemnastolatkę zamurowało. Nie spodziewała się takiego wyznania. Nie teraz, nie w taki sposób.
- Czyli koniec?
- Z czym koniec? – powoli dostawała palpitacji serca.
- Z wszyssstkim – stwierdził obojętnym głosem.
- Nie – krzyknęła natychmiast. – Nie, nie chcę…
- Czyli nie zostawisz mnie?
- To ty mnie przecież ostatnio zostawiłeś.
- Nie to miałem na myśli – jak na pijanego mówił całkiem sensownie.
- Wiem, ja też przepraszam – takiej ulgi, jak teraz, chyba jeszcze w  życiu nie odczuła.
- Nie zapomnij o mnie.
- Nigdy – pomyślała jak bardzo chciałaby go zobaczyć, jego zadziorny uśmiech, jego połyskujące oczy, gęste, blond włosy; to wszystko, co sprawia, że zwykły człowiek dla drugiego człowieka nie jest już wcale taki zwykły. Na świecie żyje siedem miliardów ludzi, ale tylko oddech tej jedynej osoby jest niezwykły. Zadziwiające.
- Dobranoc – powiedział łagodnym głosem, ale jakoś nie miał zamiaru się rozłączać i to dziewczyna musiała jako pierwsza zakończyć połączenie, inaczej w życiu nie poszedłby spać.
            Idiota. Szurnięty idiota. Kochany idiota.
            Martyna (tak jak myślała) do samego rana nie zmrużyła oka, rozkładając na czynniki pierwsze każde jego wypowiedziane zdanie. Już dawno nie wstawała z łóżka z tak ogromnym uśmiechem na twarzy. Zaraz jednak znowu poczuła wyrzuty sumienia. Dzisiaj IMŚJ w Lonigo i kolejne spotkanie z Maciejem Janowskim… Lubiła spędzać z nim czas, śmiać się, siedzieć w parku maszyn i najzwyczajniej w świecie rozmawiać o żużlu. Tak bez końca. To nie było normalne.
            Dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane? 

***** 

- Ostro zaszalałeś wczoraj, chłopie – zaczął Hiszpan, kiedy spotkali się w szatni.
            Dla Kuby dziś miał być pierwszy trening na motocyklu w tym klubie. Gdyby nie boląca i rozkojarzona głowa po dzisiejszej nocy, nie byłoby może tak źle.
- Dobra, wiem, że przesadziłem – założył buty i już był gotowy do jazdy. – Powiedz mi tylko, że prezes tego nie widział – wykrzywił usta w dziwnym grymasie.
- Widział tylko w początkowej fazie, masz szczęście – Tomas podał mu kask i przeszli do garażu. - Który wybierasz? – Hiszpan wskazał ręką na cały szereg ustawionych motocykli.
            Kuba aż z wrażenia uniósł brew.
- A który najlepszy? – próbował ogarnąć wzrokiem te wszystkie cuda.
- Wszystkie mniej więcej są tej samej klasy. Wybieraj według koloru – chłopak został przez Kubę obdarzony spojrzeniem „co za idiota”, ale długo nie trwało, a już wyprowadzali swoje maszyny na tor. Ze swoją czarną (z elementami żółci i bieli) Suzuki Kuba prezentował się jak prawdziwy zawodowiec. W oczach trenera widziany był jednak nieco inaczej.
            Został przydzielony do grupy początkującej, którzy styczność z motocyklem mieli dopiero od dwóch, trzech lat. To, że był nowy, nie oznaczało, że nie potrafi jeździć! Dołączył tu tylko po to, by doszlifować swoją technikę w powietrzu, udoskonalić tricki i może nauczyć się kilku nowych, a potem już tylko podbić światową czołówkę.
- Pan sobie ze mnie żartuje, prawda? – Kuba już nieźle zdenerwowany zdjął kask i nie przebierał w słowach. – Nie jestem żadnym pieprzonym amatorem! – pozostali patrzyli na niego zaskoczeni.
- Jest jakiś problem? – trener patrzył na niego drwiącym wzrokiem.
- Owszem! Jeżdżę na motocyklach od trzeciego roku życia! Coś tu chyba jest nie tak? – wszystko się w nim gotowało. – Może mam się jeszcze uczyć jak odpalać motocross – krzyknął.
- Każdemu na początku wydaje się, że jest mistrzem – zaśmiał mu się prosto w twarz.
            Już w pierwszy dzień musiał znaleźć sobie wroga… W takim tempie to on do Red Bull X – Fighters dostanie się w wieku pięćdziesięciu lat.
- Mam się tu chyba czegoś uczyć, a nie cofać w rozwoju! – krew w nim buzowała szybciej niż prędkość bolidu w wyścigach formuły jeden.
- Proszę bardzo, najpierw rozgrzeweczka – zlekceważył Polaka. Olał go zupełnie, jakby zabrakło mu argumentów. – Najpierw truchcik, a potem troszkę pojeździmy, raz, raz – klasnął w dłonie.
            Kuba nie wytrzymał. Jeszcze trochę a gościu otrzymałby prawym sierpowym prosto w nos. Zamiast tego jednak wziął motocykl, odpalił go silnym uderzeniem nogi, a zza jego tylniego koła posypał się kurz.
- Nie spodziewał się tego trener, co? – próbował przekrzyczeć ryk silnika, a kiedy mężczyzna próbował go zatrzymać, pognał do przodu. Przejechał całą trasę z ostrymi zakrętami w takim tempie, jakby się coś paliło, aż dojechał do wzniesień. Wybrał najwyższą hopkę, rozpędził się, podjechał po jej ścianie i wzbił się w powietrze jak anioł. Jak wolny anioł. Absurdalne, dopiero teraz poczuł się bezpieczny, czuł, że żyje, że coś w tym życiu miało sens. Naładowany tą siłą, jakie dawało mu niebo, to że był ponad kimś i co najważniejsze; chciał pokazać, na co go tak naprawdę stać – poderwał maszynę jeszcze wyżej, wygiął swoje ciało i wykonał perfekcyjne salto, lądując równie nienagannie. Kątem oka zauważył przyglądających mu się zawodników z trenerem na czele, co dało mu dodatkowej mocy i bez zastanowienia powtórzył tę samą figurę, tyle że wykonaną podwójnie, co profesjonalnie nazywało się „double backflip”. Pierwszy raz ten trick wykonał w wieku dwunastu lat będąc u dziadków na wsi. Nie odbyło się oczywiście bez upadków. Już zawsze ta figura będzie mu się kojarzyć z jego babcią przykładającą lód do jego poobijanych pleców i z dziadkiem co chwilę reperującym maszynę lub smarującym łańcuszek. Dzięki lataniu (bo inaczej nazwać tego się po prostu nie da) jest bliżej nich i ma wrażenie, że tylko oni z góry trzymają za niego kciuki.
- To dla nich.
            Podjechał szybko pod kolejną górkę i odbił się. W powietrzu puścił kierownicę, zahaczył o nią kolanami i wygiął się do tyłu, leżąc na siodełku i mając nad głową wyprostowane ręce. To jeden z trudniejszych tricków, mimo to wykonał go jak prawdziwy zawodowiec. „Lazy boy” został zaliczony na szóstkę. Przejechał jeszcze raz tę samą trasę i znalazł się z powrotem przy trenerze. Zgasił maszynę, zdjął kask i zmierzył się oko w oko z wysokim mężczyzną.
- Trening uważam za zakończony – oznajmił z nieukrywaną radością i odszedł.
             W szatni zdjął rękawice, buty, gdy nagle do środka wszedł sam prezes.
- Co to przed chwilą było? – prezes zmrużył oczy i usiadł się na ławce obok niego.
            Kuba tylko wzruszył ramionami; nie miał zamiaru go przepraszać.
- Wiesz, ja powiem, co to było – zaczął – to było genialne! – poklepał go po plecach.
- Słucham?! – jego oczy przybrały rozmiar pięciozłotówek.
- Potrafisz walczyć o swoje, tak trzymaj! – uderzył go lekko w potylicę i tak szybko, jak się pojawił tak i zniknął.
            Blondyn za to śmiał się jak dziecko. Jak dziecko któremu w końcu zaczęło się coś układać.

***** 

            Podróż do Lonigo nie należała do najłatwiejszych. Opóźnienia na lotnisku i długa podróż samochodem na stadion całkowicie wykończyła Martynę. Teraz wiedziała, jak wygląda życie żużlowca. Z jednego stadionu, do drugiego. Cały czas na walizkach. Tak naprawdę ich życie to jedna wielka podróż. Mecze to tylko niewielki procent tego, na co przeznaczają swój czas, a kibice w każdych zawodach, codziennie, w każdej lidze oczekują dobrych wyników. Ciężkie życie żużlowca…
- Hej! – usłyszała za sobą krzyk i obróciła się na pięcie. Piotr Pawlicki, no tak, tylko on ma taki sokoli wzrok.
- Cześć – podała mu rękę.
- Szukasz Maćka? – uśmiechnął się.
- W sumie to nie. Przeszłam się tylko – nie wiedziała, co ma zrobić ze swoimi rękami. Nie co dzień przecież ma okazję rozmawiać w cztery oczy z jednym z braci Pawlickich.
- Rozumiem, ale i tak nie radzę go szukać. Razem z moim braciszkiem postanowili sobie poplotkować – stwierdził, potakując głową ze zrezygnowaną miną.
- O czym takim? – zaśmiała się.
- Najpierw omawiali taktykę, jak przechytrzyć Duńczyków i samemu nie spierniczyć, ale potem rozmowa zeszła na inny temat, no wiesz…
- Nie? – spojrzała na niego pytająco.
- Męskie sprawy, nie chcesz wiedzieć – na jego twarzy pojawił się olbrzymi rogal.
- Rozumiem…
- Piotruś, nie bajeruj już -  na horyzoncie pojawił się jego starszy brat oczywiście razem z Magicem. – Przeczytałbyś w końcu tę książkę o Ronaldo.
- A może dałbyś mi w końcu spokój! Nie mieszkasz ze mną, więc nic nie wiesz! – rozpoczęła się kłótnia.
- Hej – Maciej podszedł do Martyny i  lekko ją przytulił.
- Tak się składa, że jedyną książkę, którą czytałeś, to „Anaruk, chłopiec z Grenlandii” i to do tego dziesięć lat temu – śmiał się Przemek.
- Skąd możesz to wiedzieć? – młodszy przewrócił oczami.
- Do teraz pamiętam, że sam ci musiałem końcówkę doczytać, bo nie dawałeś już rady psychicznie.
            Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Nie wszyscy lubią książki – kontynuowali konwersację.
- Może się przejdziemy – Maciej szepnął jej do ucha i odeszli niezauważeni.
            Przeszli przez park maszyn i wyszli poza stadion. Do meczu zostały ponad trzy godziny, więc bez obaw mogli wyjść trochę dalej.  Obok stadionu znajdował się niewielki park a tuż za nim malutki plac z fontanną. Lonigo to niezbyt wielkie miasto, ale za to bardzo piękne, posiadające swój urok.
- Uwielbiam tu przyjeżdżać – zaczął.
- Ja niestety jestem tu pierwszy raz – usiedli się przy fontannie.
- To miasteczko to włoska stolica speedwaya, ale zarazem jest tu tak cicho i spokojnie, że trudno w to uwierzyć – uśmiechnął się do niej, na co ona odpowiedziała tym samym. – Cieszę się, że jesteś tu ze mną.
- Miło mi – pokazała szereg swoich zębów, czując się trochę onieśmielona.
- O, mnie bardziej, rzadko mam do czynienia z pięknymi dziewczynami w moim życiu – czarował ją, jak to na Magica przystało.
- Peleryna, różdżka, kapelusik z króliczkiem i byłbyś nawet wiarygodny – zaczęła się śmiać.
- Ale ja nic nie wymyślam! – przekonywał, jednocześnie uśmiechając się od ucha do ucha jak najarana małpa.
- Nie powiesz mi, że mało masz kochających cię fanek – wynurzyła stopy i uderzyła nimi z powrotem o taflę wody tak, że kilka wielkich kropel wylądowało właśnie na Macieju.
- Przecież wiesz, że to nie to samo – wytarł mokrą twarz swoją koszulką. – I mogłabyś mnie nie chlapać? – stanął w wodzie.
- Oj tam, przypa – przerwała, kiedy poczuła przeszywające ją zimno – dkowo. – Nie musiałeś mi oddawać! – krzyknęła.
- Przypadkowo! – bronił się i zaczął uciekać w drugą stronę.
- Przesadziłeś! – ruszyła za nim, kiedy usłyszała wrzask i głośny plusk wody.
            Magic wylądował na dnie fontanny.
            Rozłożył się jak szczupak.
            Martyna wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Łzy same spływały po jej policzkach.    
- Doigrałeś się! – podała mu rękę.
- Ha ha – przewrócił oczami i z trudem wstał; mokry od stóp do głów. Nie pozostała na nim żadna sucha nitka.
- Co za niezdara – ciągnęła go za rękę, by czasem znowu nie upadł.
- Kiedyś się odegram – spojrzał na nią uradowanymi oczami tak, jakby już miał w zapasie jakiś plan.
            Usiedli na krawędzi murku i zaczęli się suszyć. „Janoś” zdjął swój T-shirt i oczom Martyny ukazał się jego tors. Nareszcie mogła w pełni zobaczyć jego okazałe tatuaże.
- Fajne, co? – zauważył, że przypatrywała się jego dziarom.
- Mogą być.
- Mogą być? I tylko tyle?! – oburzył się.
- A co? Mam je zacząć całować? – zaśmiała się.
- Dlaczego nie? – spojrzał na nią i zapadła chwila ciszy.
- Dlaczego wcześniej cię nie poznałem? – stwierdził po chwili refleksji.
- Weź nie przesadzaj – spuściła głowę.
- Nie przesadzam – przysunął się do niej bliżej, złapał za jej podbródek i podniósł głowę tak, aby ich spojrzenia się spotkały.
            Sekundy trwały jak cała wieczność. Miasto jakby się rozpłynęło. Woda z fontanny jakimś cudem wyparowała. Jego błękitne tęczówki mimowolnie wypełniały obecnie cały jej świat.
            Maciej złożył pocałunek na jej ustach. 

Lonigo 




 
"Lazy boy"