Impreza rozkręciła się na dobre. W
klubie dawno nie widziano takiego tłoku, no ale nadeszły przecież wakacje –
trzeba było to uczcić!
Martynie
w końcu chociaż na parę minut udało się oderwać od tego tłumu i od Kuby, by na
trochę odsapnąć, co wcale nie oznaczało, że jej się tu nie podoba. Wręcz
przeciwnie! Po raz pierwszy od bardzo dawna może tak po prostu się zabawić, nie
myśląc o niczym innym. Może poczuć się szczęśliwa. Nawet nie przeszkadzało jej
to, że cały czas przebywa z chłopakiem, którego zna zaledwie dwa dni. Mimo
wszystko i tak czuła się przy nim jakoś dziwnie… bezpiecznie, chociaż tak
bardzo się różnili – pod każdym względem, ale nie chciała teraz o tym myśleć…
Chciała się bawić! Jednak gdy tylko wróciła z powrotem na parkiet, przed jej
oczami pojawił się Łukasz.
- Znowu ty?! – Przewróciła oczami i złapała się
teatralnie za głowę.
- Niestety, panienko, parkiet nie należy tylko dla
ciebie i twojego lalusia. – Przygarnął do siebie jakąś pierwszą, lepszą dziewczynę.
- Wszystkie laski także nie będą twoje.
- Jasne, że nie. Będą tylko te najlepsze. – Uśmiechnął
się chytrze.
- Gówniarz z ciebie jeszcze. – Miała zamiar zakończyć
tę jakże inteligentną konwersację z Łukaszem, ale ten jak zwykle nie dawał za
wygraną.
- Patrz lepiej na siebie! – Udał się za nią, kiedy
próbowała odejść. – Jesteś niczym.
- Odezwał się pan wszystkowiedzący! Jakoś dzisiaj mi
to zwisa – wykrzyczała. – I jeszcze mała rada: kup sobie porządniejszy lakier do
włosów, bo coś ta twoja blond grzywa nie układa się tak, jak powinna. – Ledwo
powstrzymywała się od wybuchu śmiechu.
- Jesteś żałosna! – Popatrzył na nią zaskoczony.
Nieśmiała i cicha Martynka już wcale nie jest taka spokojna. – I skoro już
wspominasz o radach, to idź lepiej do zakonu, bo z tym twoim, jak ty to pewnie
nazywasz, ciałem; daleko nie zajdziesz. – Jego śmiech doprowadzał ją do szału.
Jeszcze trochę a podniosłaby swoją rękę i wycelowała ją prosto w jego nos.
Ktoś
jednak ją uprzedził.
- Co ty powiedziałeś? – Nie wiadomo skąd, nie wiadomo
jak; znalazł się przy nich Kuba.
- Czego chcesz, oszołomie? – Łukasz zdołał się
podnieść po ciosie i już szykował się z pięściami.
- Kuba, daj spokój! Za dużo wypiłeś! – Ciągnęła go za
ramię, przez przypadek nawet rozrywając jego koszulę.
Ale
na nic się to zdało. Oni nie zważali na nią uwagi. Byli tak pochłonięci walką;
jak zahipnotyzowani. Nawet nie zauważyli, kiedy dziewczyna stanęła między nimi,
próbując ich rozdzielić i sama dostała przez przypadek od któregoś z nich w
twarz. Nagle znaleźli się przy nich ochroniarze.
- Pożałujesz tego! –
Łukasz próbował się jeszcze wydzierać, ale to ochroniarz okazał się
silniejszy. – A ty – wskazał palcem na dziewczynę – nie zawsze będziesz z nim!
– Wytarł krew, która ciekła mu z nosa.
- Jesteś zwykłym… - Martyna nie pozwoliła Kubie nawet
dokończyć, bo na słowach pewnie by się nie skończyło. Popchnęła go w kierunku wyjścia i znaleźli się na ciemnej ulicy.
- Kuba, co Ci odbiło?! – Od razu
naskoczyła na niego. – Mogłeś jeszcze więcej wypić. – Udawała nieźle obrażoną.
- Nie jestem pijany. – Wywrócił
oczami. – Wypiłem tylko jedno piwo. I miałem słuchać tego pedała jak Cię
obraża? – Włożył ręce do kieszeni i zaczął się jej przyglądać.
- Przyzwyczaiłam się już do tego a
Ty robisz wielki problem.
- No to przepraszam, że ci pomogłem!
– Krzyknął.
- Nie zdziwię się, jak cię zaskarży
o napaść.
- Pff! – Parsknął. – Gdybym się miał
takimi rzeczami przejmować, to bym chyba ześwirował. – Uśmiechnął się sztucznie.
- Jesteś głupi. – Podsumowała.
- Owszem. Skąd go w ogóle znasz?
- Ze szkoły. – Przedstawiła go z
grubsza i opowiedziała całą historię o tym, jak cudem wytrzymała z nim rok w
jednej klasie.
- Niestety, zawsze znajdą się gdzieś
jakieś odchyły. – Zaczął się śmiać.
- Mało powiedziane. – Zamyśliła się.
– Ale teraz przeze mnie nie możesz wrócić do klubu.
- Przeżyję. A Ty jak wracasz do
domu?
- Nie wiem. – Wzruszyła ramionami.
Miała zostać na noc u koleżanki, ale w tej sytuacji plany chyba legły w
gruzach. – A Ty?
- Przyjechałem samochodem. –
Oznaczało, że chłopak na pewno ma więcej niż 18 lat!
Głupie…
Rozmawiają ze sobą jak dobrzy znajomi, a nie wiedzą nawet ile każde z nich ma
lat i jak się nazywają. Korciło ją zapytać o to wszystko, ale skoro jemu to nie
przeszkadza, to jej raczej też nie powinno. Wyszłaby wtedy na wścibską.
- Jest jeden problem… piłeś. –
Wyrwała się z przemyśleń.
- Ale mało. Za dwie godziny nie
będzie śladu.
- A co do tego czasu?
- Nie wiem. – Kopnął jakiś kamyszek
i ruszył przed siebie wzdłuż ciemnej ulicy.
Martyna
stała przez chwilę sama i wpatrywała się w niego. Zdawało jej się, że już skądś
go zna. Ta sylwetka… Podobna do… Nie, to musiała być tylko jej chora
wyobraźnia.
- No idziesz? – Odwrócił się.
- Tak. – Energicznie zerwała się z
miejsca, by uciec od tych dziwnych myśli i już znalazła się przy nim.
- Nie znam jeszcze Leszna, prowadź
na rynek. – Uśmiechnął się zachęcająco.
Przez
niemal całą drogę szli w milczeniu. Martynie zdawało się, że gra jakąś główną
rolę w horrorze, zwłaszcza, gdy skręcali w jakąś ciemną, opustoszałą uliczkę i
słychać było jedynie odgłos jej szpilek, które głośno stukały o chodnik.
- Boisz się? – W końcu się odezwał.
Czy
on jej czytał w myślach? Naprawdę się przestraszyła. Dopiero teraz sobie
uświadomiła, jaką jest wariatką.
- Trochę. – Zaryzykowała.
Na
szczęście do rynku nie było już tak daleko, więc jakby co pobiegnie. Tam
przecież będą jacyś ludzie. Na pewno… Muszą!
- Nie dziwię się. Jesteś tu sama. –
Patrzył na nią poważnie, a w błysku lamp widział tylko jej błękitne,
przestraszone oczy.
- No przecież – głos jej się załamał
– ty też jesteś i chyba… - Poczuła, jak ze strachu jej kolana robią się
miękkie.
- Oj Martynko, za bardzo ufasz
ludziom. – Złapał ją za rękę a ona zaczęła się trząść.
- Co masz na myśli? – Wyrwała się i
odsunęła na odległość czterech, pięciu metrów.
- Myślisz, że dlaczego tu z tobą
teraz jestem… - Przybliżył się.
- Odejdź! – Krzyknęła i zaczęła
biec, co w wysokich szpilkach nie było łatwą sztuką.
Ale
Kuba wcale za nią nie ruszył. O co mu do cholery chodziło?! Dziewczyna z
niepewnością odwróciła się z powrotem lekko w jego stronę. Albo to jej się
śniło, albo ten osiemnastolatek był na serio popieprzony. Stał w tym samym
miejscu, kilkadziesiąt metrów za nią z wielkim bananem wymalowanym na twarzy.
- Czego ode mnie chcesz?! –
Wykrztusiła z siebie.
- Niczego. – Śmiał się. –
Odwdzięczyłem się za tę akcję rano, na ogrodzie. Teraz wiesz, jak się wtedy
przestraszyłem.
- Jesteś nienormalny! – Zaczęła
krzyczeć a całe powietrze uszło jej z płuc.
Naprawdę
jeszcze nigdy tak się nie bała!
- Myślisz, że mógłbym coś takiego
zrobić? – Podszedł do niej, a ten olbrzymi uśmiech nie miał zamiaru chyba mu w
ogóle schodzić z twarzy.
- Skąd mam wiedzieć, nie znam cię!
– Nigdy nie zapomnę tego
„odeeejdź!”. – Próbował ją naśladować, aż go brzuch zaczął boleć ze śmiechu.
- Nie pokazuj mi się na oczy. –
Jeszcze głośno oddychała. - Nie chcę cię widzieć, debilu! - Ruszyła szybkim
krokiem przed siebie.
- Daj spokój! – Patrzył jak
odchodzi. – Nie zostawisz mnie chyba samego. Zgubię się! – Przekonywał.
- Och, jak mi przykro! – Uniosła
ręce w górę, wcale nie zwalniając.
- Jestem ciekaw dokąd pójdziesz i
jak wrócisz. – Włożył ręce do kieszeni swoich jeansów.
- Jakoś sobie poradzę. - Może by i
sobie poradziła, gdyby kursowały tu i o tej godzinie jakieś autobusy, pociągi
czy cokolwiek. – No dobra… - Uległa. – Ale to nie znaczy, że nie jesteś
debilem. Wcale ci nie wybaczyłam, rozumiesz?
- Jasne, jasne! – Krzyknął jak
kapitan jakiegoś statku pirackiego i już znalazł się przy niej.
Doszli
do rynku. Oświetlony ratusz wyglądał przepięknie.
- No, no. Nie spodziewałem się. –
Pochwała w ustach Kuby, to jak wygrać w toto lotka. - W porównaniu z Poznaniem,
to się chowa, ale myślałem, że będzie gorzej.
- Pozory mylą.
- Czasami. – Usiedli się na ławce.
Noc
była bardzo ciepła, dlatego wokół (mimo takiej pory) kręciło się tu wielu
ludzi.
- Spadające gwiazdy nie istnieją. –
Podniósł głowę, gdy widział, że dziewczyna z rozmarzeniem wpatruje się w niebo.
- Zależy dla kogo. – Nie przerywała
sobie. – Nie masz marzeń?
- Mam. – Spojrzał na nią. – Ale
samemu musisz je spełnić, nikt za ciebie tego nie zrobi. Dlatego nie wierzę.
Proste.
- A weź idź. Taki z ciebie romantyk
jak z koziej dupy trąba. – Pokręciła przecząco głową a chłopak wybuchnął
śmiechem.
- Że co? – Patrzył na nią uradowany.
- Ufo.
- W to też wierzysz? – Złapał się
za głowę. – Z kim ja żyję?
- Z elfami, wiesz. – Wywróciła
oczami. – Powiedz lepiej czy już wytrzeźwiałeś i czy możesz prowadzić ten
samochód, bo chciałabym już, panie z łaski twojej, wrócić do domu. - Wyrzuciła to wszystko na jednym oddechu.
- Nie wiem czy wytrzeźwiałem,
sprawdź. – Uniósł wysoko brwi.
- Ciekawe jak? – Patrzyła na niego
zdziwiona.
Co
on znowu wymyślił?
- Pocałuj mnie. – Jego błękitne oczy
zaczęły świecić jak żarówki.