16 – 19 lipca 2012 r.
Niespodziewanie wszystkie plany
dotyczące poniedziałkowych meczów na Wsypach Brytyjskich legły w gruzach.
Organizacja zadecydowała, że najbliższy mecz na którym pojawi się Martyna razem
z pozostałymi zwycięzcami to: Birmingham Brummies vs. Poole Pirates, w związku
z czym miała do wykorzystania calutkie trzy dni wolnego.
Po nocnym locie dotarła do swojego
hotelu i wyczerpana z sił padła na łóżko. Chciała przestać myśleć o tym
wszystkim, co się stało wczoraj. Chciała to wszystko wyrzucić ze swojej głowy,
przestać myśleć, przestać analizować, jednak okazywało się to o wiele
trudniejsze, niż myślała. Ciągle w jej głowie odtwarzały się jego głos i słowa:
„zmieniłaś się”, „widocznie takie szczęście nie jest mi pisane”. Zamknęła swoje
(jeszcze lekko opuchnięte od płaczu) oczy i próbowała zasnąć.
*****
- Nareszcie
jesteś!
Kuba zaparkował swój samochód obok
głównego budynku klubu DaBoot i wyruszył nerwowym krokiem w stronę prezesa.
- Są już
moje wyniki badań? – podał rękę, by się przywitać.
- Czekają na
ciebie od samego rana – mężczyzna przyglądał mu się, prześwietlając go na wylot
od góry do dołu.
- Czyli
mógłbym już wyjechać na tor? – Pragnął jak najszybciej wsiąść na swój motocykl,
poczuć tę prędkość, unieść się w powietrze i zapomnieć o wszystkim. Chciałby
znowu wrócić do tego świata, w którym żył dawniej. Do tego, w którym liczyły się
dla niego tylko jego motocrossy, nic poza tym. Kiedyś to było najważniejsze. A
teraz? Teraz potwierdziło się, że woli mieć jednak motocykl jako przyjaciela.
Okrutne…
-
Teoretycznie od trzynastej mógłbyś zacząć trening.
-
Teoretycznie? – Kuba uniósł jedną brew.
- Wyglądasz
jak tysiąc nieszczęść – wyjaśnił krótko prezes.
- Ale czuję
się dobrze! – protestował.
Nie wytrzyma, jeśli będzie musiał
tak bezczynnie czekać do jutra.
- Idź się
prześpij.
- Ale to nie
jest konieczne, nie jestem zmęczony – nie ustępował.
- Chodź! –
niewysoki mężczyzna pociągnął go za rękaw i szli w milczeniu w kierunku toru.
Minęli wszystkie garaże, gdzie mieściły się chyba setki motocykli, tysiące
kasków i miliony narzędzi.
Raj!
Przeszli przez tor, za którym
znajdował się niewielki lasek i wspięli się na górkę. Mężczyzna wskazał miejsce
i obydwoje usiedli na trawie. Rozciągająca się przed nimi panorama
przedstawiała prawie całą posiadłość klubu, trasę motocrossową i wszystkie
hopki do ćwiczenia tricków.
Nagle zabrzmiały odgłosy odpalanych
silników i zawodnicy rozpoczęli swoją rozgrzewkę.
- Do
osiągania sukcesów w tym sporcie nie jest potrzebny sam talent – zaczął prezes.
– Treningi, poświęcenie i praca nad sobą, owszem, również są ważne. Będziesz
jednak nikim, jeśli nie będziesz mógł zapanować nad swoimi emocjami. To umysł
jest najważniejszy – dotknął wskazującym palcem swojej skroni. – Jeśli nie
będziesz potrafił wyłączyć swojej głowy podczas jazdy, jeśli nie skupisz się w
stu procentach na tym, co robisz, proszę cię, nawet nie zaczynaj. Myślałem, że
mając tyle sukcesów na swoim koncie już w tym wieku, zdajesz sobie z tego
sprawę.
Zapadła chwila ciszy. Kuba wpatrywał
się przed siebie, rozmyślając nad tym, co usłyszał. Ciężko mu było sobie to
wszystko poukładać.
- To nie
jest golf, to nie są szachy, tutaj jeden zły ruch i koniec. Wystarczy, że o
kilka setnych sekund za późno wystawisz rękę i naprawdę będzie koniec. Koniec
nie tylko z marzeniami, ale i być może z… - nie dokończył. Spojrzał tylko na
niego poważnym wzrokiem i próbował odgadnąć, czy zdaje sobie sprawę, jakie
niebezpieczeństwo wkalkulowane jest w każdy sport motorowy.
- Od samego
początku wiedziałem, jakie to niesie ze sobą ryzyko. Nigdy jednak nie
zrezygnowałem, jestem gotowy na wszystko – obserwował, jak któryś z bardziej
doświadczonych zawodników wykonywał perfekcyjnie podwójnego backflipa.
- Czyli jesteś
pewny, że dla tego sportu chcesz poświęcić wszystko?
- Tak –
odparł pewnie.
- Nawet
miłość do dziewczyny?
Kuba podskoczył z wrażenia.
- Skąd pan
wie? – patrzył na niego zaskoczony.
- Nie ty
pierwszy i nie ty ostatni masz takie problemy – uśmiechnął się do niego. – Mam
tylko nadzieję, że nie trafiłeś na jakąś chimeryczną, bo kiepsko będzie z nami
– poklepał go po plecach i wstał. – Idź się przespać. Od 16 jest trening na
siłowni, a potem ognisko. Poznasz nowych; jak my to mówimy; wariatów.
*****
Było późne popołudnie, gdy Martyna
ocknęła się z głębokiego snu. Przez pierwsze kilka sekund nie miała pojęcia,
gdzie się znajduje. Dopiero po chwili dotarło do niej, że jest już w Anglii, w
Birmingham zarówno bez Macieja jak i Kuby. Miała o nim nie myśleć, jednak po
raz kolejny przyłapała siebie na tym, że nie potrafi tak po prostu zapomnieć,
ot tak.
Wyciągnęła z walizki swojego laptopa
i zaczęła oglądać jego zdjęcia. Dlaczego się pokłócili? Dlaczego? Dlaczego?!
Ścisnęło ją w sercu. Oprócz niego nie ma naprawdę nikogo. Walczyła sama ze
sobą, powtarzając w myślach: „never give up, never give up!”. Miała spędzić
trzy dni na użalaniu się nad sobą?
Szybko wpisała do przeglądarki: atrakcje turystyczne Birmingham i już
miała plany na wieczór. Samotny rejs po zabytkowych kanałach to idealny sposób
na odetchnięcie od tego wszystkiego, co się ostatnio działo. Rozpakowała się,
wzięła szybki prysznic, zgarnęła swoją lustrzankę i już maszerowała ulicami.
Miasto to zajmowało drugie miejsce
pod względem liczby ludności w całej Anglii, nie trudno było więc się tu
zgubić.
Birmingham wyglądało tak, jakby
zostało podzielone na dwie części. Pierwsza, ta starsza, zabytkowa z katedrami,
kościołami i ta druga: nowoczesna z wysokimi wieżowcami. Przechodząc, Martyna
czuła się jakby w jednej chwili teleportowała się do zupełnie innego miejsca.
Jeszcze chyba żaden zabytek nie zachwycił ją tak, jak rozświetlona nocą katedra
Św. Filipa. Po serii zdjęć, jakie robiła co krok i kilku przygodach z GPS
dotarła do Przystani Sherborne. Akurat zdążyła na kurs i popłynęli. Widoki były
nieziemskie. Brakło słów, by to opisać. Żaden język nie zdołałby tego wysłowić.
Brakowało tu tylko jednej osoby…
W tym momencie rozległ się dzwonek
telefonu komórkowego, a wyświetlacz pokazywał wypisane imię: „Maciek”.
Tylko której osoby tu tak naprawdę
brakowało?
*****
Płomienie przyjemnie ogrzewały twarz
i ręce Kuby. Z zaciekłym skupieniem przyglądał się zwariowanym iskierkom, które
co jakiś czas wybuchały, znikały lub też zaczynały tańczyć z innymi. Ich blask
odbijał się od błękitnych tęczówek osiemnastolatka i sprawiał, że jego oczy
połyskiwały teraz tym samym kolorem, co one. Pochłonięty tym, żył jakby w innym
świecie.
- Nigdy
wcześniej cię nie widziałem. Jesteś tu nowy? – wyrwał go z przemyśleń pewien
brunet.
Kuba okręcił lekko głowę, spojrzał
na chłopaka, przesunął się na ławce, by zrobić mu miejsce i nadal wpatrywał się
w czerwonopomarańczowe płomyki.
- Jestem
Tomas. Z Hiszpanii – uśmiechnął się lekko i podał mu rękę.
- Kuba –
zrobił to samo. – Z Polski.
- Nie znam
chyba żadnego freesylowca z Polski.
- Ja też nie
– zaśmiał się. – Długo już tu jesteś?
- Teraz
drugi rok, jeśli dobrze pójdzie to może wystartuję jeszcze w tym sezonie w
jakiś oficjalnych zawodach młodzieżowych.
Tomas był w tym samym wieku, co
Kuba, więc starty w zawodach młodzieżowych miał zagwarantowane na jeszcze kilka
sezonów.
- Dwa lata
to już sporo.
- Ale to nie
znaczy, że jesteś ode mnie gorszy. Słyszałem, że masz naprawdę wielki talent i
możesz mnie wygryźć.
- Nie
stawiam sobie za cel udziału w Mistrzostwach Juniorskich – wzruszył ramionami –
nie masz się czym przejmować.
- To można
wiedzieć od czego chcesz zacząć? – spojrzał na niego zaskoczony.
- Red Bull
X-Fighters – wstał i wyciągnął sobie piwo.
- Sztern,
tylko nie przesadź! – patrzył na niego prezes.
Ten jednak machnął tylko ręką i
wrócił z powrotem na swoje miejsce.
Tomas nadal patrzył na niego, jak na
wariata.
- Ambicje to
ty masz…
Może rzeczywiście liczył na zbyt
wiele. Kto jednak nie trenuje po to, by stać się mistrzem? Marzył o tym od
samego dzieciństwa i nie zaprzepaści tego.
Najważniejsze to mieć swój cel w
życiu.
*****
Nadszedł nareszcie 19 lipca i mecz z
Piratami! Martyna dość już miała tego samotnego zwiedzania. Dość miała tej
ciszy, a jedynym sposobem, by do kogoś otworzyć usta, to wieczorne rozmowy
telefoniczne z Maciejem. Był jedyną osobą, której mogła się pochwalić ze
wszystkiego wspaniałego, co zdołała zobaczyć. Potrafił ją wysłuchać i mimo, że
nadal nie wyjaśniła mu tego, co zdarzyło się w niedzielę (chociaż nalegał) –
nie odwrócił się od niej.
Jak co niektórzy…
Nigdy tyle nie myślała,
co przez te trzy dni. On nie miał prawa jej osądzać. Chciała do niego
zadzwonić, przeprosić, tak naprawdę jednak nie miała za co.
Postanowiła żyć teraźniejszością, a
nie ciągle zamartwiać się tym, co było. W sobotę znowu miała spotkać się z
Magicem w Lonigo podczas Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów i -
szczerze mówiąc - już nie mogła się tego doczekać.
Przekraczała właśnie bramy stadionu,
gdy nagle poczuła silny ból w okolicach potylicy i złapała się za głowę.
- Auuu! –
odwróciła się natychmiast i zauważyła toczącą
się po ziemi piłkę siatkową. W odległości kilku metrów od niej stali natomiast
rozbawieni zawodnicy z Poole, a dokładniej Darcy Ward, Ricky Kling i Piotr
Pawlicki.
- Martyna! –
krzyknął najmłodszy z nich. – Jak miło cię widzieć! – podszedł do niej bliżej i
zaczął przedstawiać po kolei pozostałych graczy. – I sory za to uderzenie, od
zawsze przecież było wiadomo, że mam dobrego cela – uśmiechnął się.
- Skoro
jesteś w takiej dobrej kondycji, to dlaczego nie wsiadasz na motocykl? –
pytała.
- Jeszcze
nie mogę, wspieram kolegów tylko z parku maszyn.
Darcy parsknął śmiechem.
- Wspierasz?
– popatrzył na niego drwiąco i zaczął głową podbijać piłkę. – Jeżeli ty mi
kiedykolwiek udzieliłeś jakieś dobrej rady, to ja jestem Św. Brygida.
- Nie
przesadzaj, wiesz! Jak mogłem przewidzieć w mojej genialnej taktyce, że po
drugiej stronie jest jakaś niewielka dziura? – próbował mu przeszkodzić w
odbijaniu piłki. – Jasnowidzem to ja nie jestem!
- Zajmij się
lepiej nalewaniem paliwa – zaśmiał się Ward.
- Zobaczymy
po kontuzji! – machał mu ręką nad głową, ale piłka nadal szybowała co jakiś
czas w powietrzu.
- Coś ci nie
idzie – podbijał.
- Wszystko
przez tą twoją rudą grzywę! – krzyknął Piotr.
Martyna przyglądała im się z
rozbawieniem. Czy każdy żużlowiec miał tak nierówno pod sufitem?
- Odczep się
od moich włosów! Popatrz na swoją grzywkę a’la Ronaldo.
- Mnie się
podoba – pogładził się po głowie. – W ogóle widziałeś ostatni gol Ronaldo?!
- Pewnie! –
złapał piłkę w ręce.
- To było
coś genialnego! – piszczał.
- A ta
wcześniejsza asysta! – zaczęli wymachiwać rękami, jak wniebowzięte kobiety,
widzące na wystawie swoją wymarzoną parę butów.
Dziewczyna pokręciła tylko przecząco
głową, wyminęła ich i zaczęła się przyglądać innym zawodnikom przygotowującym
się do meczu.
Jak się okazało niewiele trzy
godziny potem; mecz nie należał do najłatwiejszych. Wynik utrzymywał się na
styku przez większość spotkania. Co prawda w dwóch pierwszych biegach to Poole
pokonało podwójnie drużynę z Birmingham, ta jednak z każdym kolejnym biegiem
odrabiała straty i już po dziewiątym biegu prowadziła 28:26. Wtedy to jednak do
akcji wkroczył Darcy i dowiózł cenne trzy punkty. Po tym, jak „Rudy” zjechał do
swojego boksu, dało się jedynie usłyszeć przepełniony radością okrzyk Piotra: „mówiłem,
że ta ścieżka jest dobra! Ucałuj Piotrka!”. Najbardziej przełomowa okazała się
jednak gonitwa trzynasta, kiedy to Chris Holder wraz z Krzysztofem Kasprzakiem w
pokonanym polu pozostawili zarówno Sebastiana Ułamka, jak i Bjarne Pedersena.
Jak się okazało, Poole już do końca nie oddało tej przewagi i ostateczny wynik,
jaki pojawił się na tablicy, to: 43:47, a zawodnikiem meczu został właśnie
Darky Ward.
Zwycięstwo to (w kontekście całego
sezonu) okazało się bardzo ważne, ponieważ oznaczało, że Piraci fazę zasadniczą
zakończą na pierwszym miejscu w tabeli i dzięki temu będą mogli samemu wybrać
swojego półfinałowego rywala.
_____________________________________
Sport w wydaniu żeńskim, czyli Naszym skromnym okiem. Zapraszamy na bloga poświęconego w stu procentach naszej pasji!
http://zone-women.blogspot.com/
Jeśli też wolisz trochę mroczniejsze klimaty to polecam opowiadanie: Born to kill! http://elitazabojcow.blogspot.com/
Chciałam też podziękować za tyle wejść i komentarzy, jesteście naprawdę niesamowici! :)