piątek, marca 29, 2013

16. Samotność



16 – 19 lipca 2012 r.

            Niespodziewanie wszystkie plany dotyczące poniedziałkowych meczów na Wsypach Brytyjskich legły w gruzach. Organizacja zadecydowała, że najbliższy mecz na którym pojawi się Martyna razem z pozostałymi zwycięzcami to: Birmingham Brummies vs. Poole Pirates, w związku z czym miała do wykorzystania calutkie trzy dni wolnego.
            Po nocnym locie dotarła do swojego hotelu i wyczerpana z sił padła na łóżko. Chciała przestać myśleć o tym wszystkim, co się stało wczoraj. Chciała to wszystko wyrzucić ze swojej głowy, przestać myśleć, przestać analizować, jednak okazywało się to o wiele trudniejsze, niż myślała. Ciągle w jej głowie odtwarzały się jego głos i słowa: „zmieniłaś się”, „widocznie takie szczęście nie jest mi pisane”. Zamknęła swoje (jeszcze lekko opuchnięte od płaczu) oczy i próbowała zasnąć.

*****

- Nareszcie jesteś!
            Kuba zaparkował swój samochód obok głównego budynku klubu DaBoot i wyruszył nerwowym krokiem w stronę prezesa.
- Są już moje wyniki badań? – podał rękę, by się przywitać.
- Czekają na ciebie od samego rana – mężczyzna przyglądał mu się, prześwietlając go na wylot od góry do dołu.
- Czyli mógłbym już wyjechać na tor? – Pragnął jak najszybciej wsiąść na swój motocykl, poczuć tę prędkość, unieść się w powietrze i zapomnieć o wszystkim. Chciałby znowu wrócić do tego świata, w którym żył dawniej. Do tego, w którym liczyły się dla niego tylko jego motocrossy, nic poza tym. Kiedyś to było najważniejsze. A teraz? Teraz potwierdziło się, że woli mieć jednak motocykl jako przyjaciela. Okrutne…
- Teoretycznie od trzynastej mógłbyś zacząć trening.
- Teoretycznie? – Kuba uniósł jedną brew.
- Wyglądasz jak tysiąc nieszczęść – wyjaśnił krótko prezes.
- Ale czuję się dobrze! – protestował.
            Nie wytrzyma, jeśli będzie musiał tak bezczynnie czekać do jutra.
- Idź się prześpij.
- Ale to nie jest konieczne, nie jestem zmęczony – nie ustępował.
- Chodź! – niewysoki mężczyzna pociągnął go za rękaw i szli w milczeniu w kierunku toru. Minęli wszystkie garaże, gdzie mieściły się chyba setki motocykli, tysiące kasków i miliony narzędzi.
            Raj!
            Przeszli przez tor, za którym znajdował się niewielki lasek i wspięli się na górkę. Mężczyzna wskazał miejsce i obydwoje usiedli na trawie. Rozciągająca się przed nimi panorama przedstawiała prawie całą posiadłość klubu, trasę motocrossową i wszystkie hopki do ćwiczenia tricków.
            Nagle zabrzmiały odgłosy odpalanych silników i zawodnicy rozpoczęli swoją rozgrzewkę.
- Do osiągania sukcesów w tym sporcie nie jest potrzebny sam talent – zaczął prezes. – Treningi, poświęcenie i praca nad sobą, owszem, również są ważne. Będziesz jednak nikim, jeśli nie będziesz mógł zapanować nad swoimi emocjami. To umysł jest najważniejszy – dotknął wskazującym palcem swojej skroni. – Jeśli nie będziesz potrafił wyłączyć swojej głowy podczas jazdy, jeśli nie skupisz się w stu procentach na tym, co robisz, proszę cię, nawet nie zaczynaj. Myślałem, że mając tyle sukcesów na swoim koncie już w tym wieku, zdajesz sobie z tego sprawę.
            Zapadła chwila ciszy. Kuba wpatrywał się przed siebie, rozmyślając nad tym, co usłyszał. Ciężko mu było sobie to wszystko poukładać.
- To nie jest golf, to nie są szachy, tutaj jeden zły ruch i koniec. Wystarczy, że o kilka setnych sekund za późno wystawisz rękę i naprawdę będzie koniec. Koniec nie tylko z marzeniami, ale i być może z… - nie dokończył. Spojrzał tylko na niego poważnym wzrokiem i próbował odgadnąć, czy zdaje sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo wkalkulowane jest w każdy sport motorowy.
- Od samego początku wiedziałem, jakie to niesie ze sobą ryzyko. Nigdy jednak nie zrezygnowałem, jestem gotowy na wszystko – obserwował, jak któryś z bardziej doświadczonych zawodników wykonywał perfekcyjnie podwójnego backflipa.
- Czyli jesteś pewny, że dla tego sportu chcesz poświęcić wszystko?
- Tak – odparł pewnie.
- Nawet miłość do dziewczyny?
            Kuba podskoczył z wrażenia.
- Skąd pan wie? – patrzył na niego zaskoczony.
- Nie ty pierwszy i nie ty ostatni masz takie problemy – uśmiechnął się do niego. – Mam tylko nadzieję, że nie trafiłeś na jakąś chimeryczną, bo kiepsko będzie z nami – poklepał go po plecach i wstał. – Idź się przespać. Od 16 jest trening na siłowni, a potem ognisko. Poznasz nowych; jak my to mówimy; wariatów. 

*****

            Było późne popołudnie, gdy Martyna ocknęła się z głębokiego snu. Przez pierwsze kilka sekund nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Dopiero po chwili dotarło do niej, że jest już w Anglii, w Birmingham zarówno bez Macieja jak i Kuby. Miała o nim nie myśleć, jednak po raz kolejny przyłapała siebie na tym, że nie potrafi tak po prostu zapomnieć, ot tak.
            Wyciągnęła z walizki swojego laptopa i zaczęła oglądać jego zdjęcia. Dlaczego się pokłócili? Dlaczego? Dlaczego?! Ścisnęło ją w sercu. Oprócz niego nie ma naprawdę nikogo. Walczyła sama ze sobą, powtarzając w myślach: „never give up, never give up!”. Miała spędzić trzy dni na użalaniu się nad sobą?
            Szybko wpisała do przeglądarki: atrakcje turystyczne Birmingham i już miała plany na wieczór. Samotny rejs po zabytkowych kanałach to idealny sposób na odetchnięcie od tego wszystkiego, co się ostatnio działo. Rozpakowała się, wzięła szybki prysznic, zgarnęła swoją lustrzankę i już maszerowała ulicami.
            Miasto to zajmowało drugie miejsce pod względem liczby ludności w całej Anglii, nie trudno było więc się tu zgubić.
            Birmingham wyglądało tak, jakby zostało podzielone na dwie części. Pierwsza, ta starsza, zabytkowa z katedrami, kościołami i ta druga: nowoczesna z wysokimi wieżowcami. Przechodząc, Martyna czuła się jakby w jednej chwili teleportowała się do zupełnie innego miejsca. Jeszcze chyba żaden zabytek nie zachwycił ją tak, jak rozświetlona nocą katedra Św. Filipa. Po serii zdjęć, jakie robiła co krok i kilku przygodach z GPS dotarła do Przystani Sherborne. Akurat zdążyła na kurs i popłynęli. Widoki były nieziemskie. Brakło słów, by to opisać. Żaden język nie zdołałby tego wysłowić.
            Brakowało tu tylko jednej osoby…
            W tym momencie rozległ się dzwonek telefonu komórkowego, a wyświetlacz pokazywał wypisane imię: „Maciek”.
            Tylko której osoby tu tak naprawdę brakowało?

*****

            Płomienie przyjemnie ogrzewały twarz i ręce Kuby. Z zaciekłym skupieniem przyglądał się zwariowanym iskierkom, które co jakiś czas wybuchały, znikały lub też zaczynały tańczyć z innymi. Ich blask odbijał się od błękitnych tęczówek osiemnastolatka i sprawiał, że jego oczy połyskiwały teraz tym samym kolorem, co one. Pochłonięty tym, żył jakby w innym świecie.
- Nigdy wcześniej cię nie widziałem. Jesteś tu nowy? – wyrwał go z przemyśleń pewien brunet.
            Kuba okręcił lekko głowę, spojrzał na chłopaka, przesunął się na ławce, by zrobić mu miejsce i nadal wpatrywał się w czerwonopomarańczowe płomyki.
- Jestem Tomas. Z Hiszpanii – uśmiechnął się lekko i podał mu rękę.
- Kuba – zrobił to samo. – Z Polski.
- Nie znam chyba żadnego freesylowca z Polski.
- Ja też nie – zaśmiał się. – Długo już tu jesteś?
- Teraz drugi rok, jeśli dobrze pójdzie to może wystartuję jeszcze w tym sezonie w jakiś oficjalnych zawodach młodzieżowych.
            Tomas był w tym samym wieku, co Kuba, więc starty w zawodach młodzieżowych miał zagwarantowane na jeszcze kilka sezonów.
- Dwa lata to już sporo.
- Ale to nie znaczy, że jesteś ode mnie gorszy. Słyszałem, że masz naprawdę wielki talent i możesz mnie wygryźć.
- Nie stawiam sobie za cel udziału w Mistrzostwach Juniorskich – wzruszył ramionami – nie masz się czym przejmować.
- To można wiedzieć od czego chcesz zacząć? – spojrzał na niego zaskoczony.
- Red Bull X-Fighters – wstał i wyciągnął sobie piwo.
- Sztern, tylko nie przesadź! – patrzył na niego prezes.
            Ten jednak machnął tylko ręką i wrócił z powrotem na swoje miejsce.
            Tomas nadal patrzył na niego, jak na wariata.
- Ambicje to ty masz…
            Może rzeczywiście liczył na zbyt wiele. Kto jednak nie trenuje po to, by stać się mistrzem? Marzył o tym od samego dzieciństwa i nie zaprzepaści tego.
            Najważniejsze to mieć swój cel w życiu.

*****

            Nadszedł nareszcie 19 lipca i mecz z Piratami! Martyna dość już miała tego samotnego zwiedzania. Dość miała tej ciszy, a jedynym sposobem, by do kogoś otworzyć usta, to wieczorne rozmowy telefoniczne z Maciejem. Był jedyną osobą, której mogła się pochwalić ze wszystkiego wspaniałego, co zdołała zobaczyć. Potrafił ją wysłuchać i mimo, że nadal nie wyjaśniła mu tego, co zdarzyło się w niedzielę (chociaż nalegał) – nie odwrócił się od niej.
            Jak co niektórzy…
            Nigdy tyle nie myślała, co przez te trzy dni. On nie miał prawa jej osądzać. Chciała do niego zadzwonić, przeprosić, tak naprawdę jednak nie miała za co.
            Postanowiła żyć teraźniejszością, a nie ciągle zamartwiać się tym, co było. W sobotę znowu miała spotkać się z Magicem w Lonigo podczas Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów i - szczerze mówiąc - już nie mogła się tego doczekać.  
            Przekraczała właśnie bramy stadionu, gdy nagle poczuła silny ból w okolicach potylicy i złapała się za głowę.
- Auuu! – odwróciła się natychmiast i zauważyła  toczącą się po ziemi piłkę siatkową. W odległości kilku metrów od niej stali natomiast rozbawieni zawodnicy z Poole, a dokładniej Darcy Ward, Ricky Kling i Piotr Pawlicki.
- Martyna! – krzyknął najmłodszy z nich. – Jak miło cię widzieć! – podszedł do niej bliżej i zaczął przedstawiać po kolei pozostałych graczy. – I sory za to uderzenie, od zawsze przecież było wiadomo, że mam dobrego cela – uśmiechnął się.
- Skoro jesteś w takiej dobrej kondycji, to dlaczego nie wsiadasz na motocykl? – pytała.
- Jeszcze nie mogę, wspieram kolegów tylko z parku maszyn.
            Darcy parsknął śmiechem.
- Wspierasz? – popatrzył na niego drwiąco i zaczął głową podbijać piłkę. – Jeżeli ty mi kiedykolwiek udzieliłeś jakieś dobrej rady, to ja jestem Św. Brygida.
- Nie przesadzaj, wiesz! Jak mogłem przewidzieć w mojej genialnej taktyce, że po drugiej stronie jest jakaś niewielka dziura? – próbował mu przeszkodzić w odbijaniu piłki. – Jasnowidzem to ja nie jestem!
- Zajmij się lepiej nalewaniem paliwa – zaśmiał się Ward.
- Zobaczymy po kontuzji! – machał mu ręką nad głową, ale piłka nadal szybowała co jakiś czas w powietrzu.
- Coś ci nie idzie – podbijał.
- Wszystko przez tą twoją rudą grzywę! – krzyknął Piotr.
            Martyna przyglądała im się z rozbawieniem. Czy każdy żużlowiec miał tak nierówno pod sufitem?
- Odczep się od moich włosów! Popatrz na swoją grzywkę a’la Ronaldo.
- Mnie się podoba – pogładził się po głowie. – W ogóle widziałeś ostatni gol Ronaldo?!
- Pewnie! – złapał piłkę w ręce.
- To było coś genialnego! – piszczał.
- A ta wcześniejsza asysta! – zaczęli wymachiwać rękami, jak wniebowzięte kobiety, widzące na wystawie swoją wymarzoną parę butów.
            Dziewczyna pokręciła tylko przecząco głową, wyminęła ich i zaczęła się przyglądać innym zawodnikom przygotowującym się do meczu.
            Jak się okazało niewiele trzy godziny potem; mecz nie należał do najłatwiejszych. Wynik utrzymywał się na styku przez większość spotkania. Co prawda w dwóch pierwszych biegach to Poole pokonało podwójnie drużynę z Birmingham, ta jednak z każdym kolejnym biegiem odrabiała straty i już po dziewiątym biegu prowadziła 28:26. Wtedy to jednak do akcji wkroczył Darcy i dowiózł cenne trzy punkty. Po tym, jak „Rudy” zjechał do swojego boksu, dało się jedynie usłyszeć przepełniony radością okrzyk Piotra: „mówiłem, że ta ścieżka jest dobra! Ucałuj Piotrka!”. Najbardziej przełomowa okazała się jednak gonitwa trzynasta, kiedy to Chris Holder wraz z Krzysztofem Kasprzakiem w pokonanym polu pozostawili zarówno Sebastiana Ułamka, jak i Bjarne Pedersena. Jak się okazało, Poole już do końca nie oddało tej przewagi i ostateczny wynik, jaki pojawił się na tablicy, to: 43:47, a zawodnikiem meczu został właśnie Darky Ward.
Zwycięstwo to (w kontekście całego sezonu) okazało się bardzo ważne, ponieważ oznaczało, że Piraci fazę zasadniczą zakończą na pierwszym miejscu w tabeli i dzięki temu będą mogli samemu wybrać swojego półfinałowego rywala. 


_____________________________________

Sport w wydaniu żeńskim, czyli Naszym skromnym okiem. Zapraszamy na bloga poświęconego w stu procentach naszej pasji! 
http://zone-women.blogspot.com/ 

Jeśli też wolisz trochę mroczniejsze klimaty to polecam opowiadanie: Born to kill! http://elitazabojcow.blogspot.com/

Chciałam też podziękować za tyle wejść i komentarzy, jesteście naprawdę niesamowici! :)

 

sobota, marca 09, 2013

15. Tylko kłótnia uświadamia, jak bardzo drugi człowiek jest dla Ciebie ważny.

Wieczór, 15 lipca 2012 r.

Mijające sekundy zdawały się być dla obu z nich wiecznością. Dziewczyna z niedowierzaniem wpatrywała się w błękitne tęczówki chłopaka oświetlane przez stadionowe reflektory i myślała, że śni. Skąd on się wziął tutaj? Czy to na pewno był on? Walczyła ze swoimi myślami, aż w końcu jakby wybudzona z amoku, gwałtownie wstała z kolan żużlowca, nie spuszczając wzroku z Kuby. 
- Kim on jest? - Maciej tylko obracał głowę to w jedną, to w drugą stronę, oczekując wyjaśnień.
- Kuba - uśmiechnęła się tak szeroko, jak tylko potrafiła. To wszystko działo się mimowolnie. Nie potrafiła tak po prostu bezczynnie mu się przyglądać. Podbiegła i z całych sił przytuliła osiemnastolatka. - Tak dawno cię nie widziałam! Co tu robisz? - krzyknęła mu do ucha.
- Może mi ktoś, do cholery, wyjaśnić, kim on jest? - Magic cały czas przyglądał się tej dwuznacznej sytuacji z szeroko otwartymi oczami i czuł, że zaraz coś w nim wybuchnie.
- Jestem przyjacielem Martyny - pospiesznie wyjaśnił i czekał na jego reakcję. Nie wiedział, kim ona jest dla niego. Nie zamierzał też jednak się poddawać. Oddał walcowerem w życiu tak wiele spraw, że o tą najważniejszą zawalczy, ile tylko będzie miał sił.
- Nigdy o tobie za wiele nie słyszałem - chciał podkręcić atmosferę, sprowokować.
- Widocznie niezbyt wiele jest o mnie do opowiadania - odgryzł się.
            W powietrzu (oprócz woni spalonego metanolu) wyczuwało się też mentalną potyczkę na linii Kuba - Maciej.
            Walka gladiatorów.  
- Albo nie jesteś zbyt ważny - nie wierzył, że wydobyło się to z jego ust. Był rozdrażniony, jak zawsze, kiedy ten typek dzwonił do Martyny, ale miał zamiar inaczej rozstrzygnąć ten spór. To było jednak silniejsze.
- O co ci chodzi? - Kuba zrobił kilka kroków do przodu, gdy potem dziewczyna go zatrzymała.
- Dajcie spokój.
- Sam zaczął - opanowywał nerwy na wodzy.
- Nie wygłupiajcie się.
- Nawet nie mam ochoty. Przejdziemy się gdzieś? - zaproponował.
            Martyna ukradkiem spojrzała na żużlowca, lekko się uśmiechnęła i przytaknęła głową.
- Co za typek! - zaczął Kuba, kiedy już wychodzili ze stadionu.
- Tak naprawdę nie jest taki. Nie wiem, co go dzisiaj ugryzło.
- Ja chyba wiem.
- Co masz na myśli? - podniosła głowę i spojrzała w jego oczy.
- Nieważne.
            Dalej szli w milczeniu. Nawet nie wiedząc dokąd, tak po prostu; przed siebie. Teraz, kiedy nareszcie byli tak blisko siebie, nie wiedzieli jak ze sobą rozmawiać. Czyli to jednak prawda, że odległość naprawdę może zniszczyć wszystko?
- Powiesz mi w końcu, co się stało, że przyjechałeś? - zaczęła siedemnastolatka.
- Nie cieszysz się? - spojrzał na nią. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo brakowało mu jej obecności.
- Oczywiście, że się cieszę, - złapała go za rękę - ale miałeś być przecież we Włoszech.
            Przez jego ciało przeszła fala dreszczy. Nie potrafił być tak obojętny na nią, na jej dotyk. Coraz trudniej przychodziło mu opanowanie swoich emocji.
- Powiedzmy, że dostałem urlop - mocniej zacisnął dłoń na jej palcach.
- Przecież jeszcze dobrze nie zacząłeś jeździć.
- Wymarzony trener.
- Albo leniwy zawodnik.
            Przez jego głowę przebiegła myśl, żeby o wszystkim jej powiedzieć. W końcu była do tego niepowtarzalna okazja. Od dawna tego pragnął. Ale co jeśli ona naprawdę uważa go tylko za przyjaciela? Nie chce tego zniszczyć. Nie chce jednak też, by ktoś sprzątnął ją sprzed nosa.
- Musimy poważnie porozmawiać - zatrzymał się nieopodal niewielkiego parku.
- Tak? - stała na przeciwko niego tak blisko, że wyczuwał bijące od niej ciepło.
            Układał w głowie wszystko, co miał zamiar wyrzucić ze swojej duszy, gdy nagle za drzewami, na sąsiedniej ulicy, zauważył poruszające się, kolorowe światełka od Młyńskiego Koła.     
- Chodź! - szarpnął ją za rękę i szybko przebiegli przez alejkę.
- Zwariowałeś?
- Nie powiesz mi chyba, że nigdy nie marzyłaś o randce w Wesołym Miasteczku - podbiegł do kasy, a po pięciu minutach miał już wykupione bilety na większość miejscowych atrakcji. - To od czego zaczynamy? - Stali pod rozgwieżdżonym niebem pośród połyskujących dookoła różnymi kolorami tęczy światełek. - To! - wskazał ręką na najwyższą kolejkę, a Martynę wmurowało.
- Nie ma mowy! W życiu!
- Proszę cię, nie mów, że wymiękasz - pociągnął ją.
- Po moim trupie - upierała się przy swoim.
- Mam pójść sam? - udawał zasmuconego. 
- Pozwól, że będę cię wspierać z ziemi - posłała mu swój uśmiech numer pięć i się cofnęła.
- Nie dyskutuj, małolato - podniósł ją i zaniósł prosto na wyznaczony fotel. Pozostali patrzyli na nich jak na wariatów, jednocześnie się uśmiechając. - Teraz chyba nie wyjdziesz. Tłum ludzi się nam przygląda, nie zrób wiochy, kotku - usiadł się obok niej.
- Jesteś nie-no-rma-lny! - miała ochotę strzelić mu z całej siły w łeb. - Jeśli przeżyjemy, skręcę ci kark - przymknęła oczy i z całej siły ścisnęła poręcz i rękę Kuby.
- Trzy piętra to naprawdę wysoko - spoglądał na jej prawy profil, po czym poczuł ból w okolicach poniżej pasa - powyżej ud. - Za co to?! - zwinął się w pół.
- Taki chrzest bojowy specjalnie dla ciebie, kotku - zaśmiała się, a potem przez jej ciało przeszła fala potężnej adrenaliny; kolejka ruszyła.
            Trzy zawały serca, zdrętwiałe nogi i ręce to tylko niektóre ze skutków, jakie spotkały Martynę podczas kolejnych kilku minut. Obydwoje schodzili z kolejki jak pokraki.
- Nie wybaczę ci tego nigdy - Kuba rzucił się na najbliższą ławkę, nadal czując ból.
- Chyba jesteśmy kwita - jeszcze cała trzęsła się jak galareta. - Zapomniałam już, jaki jesteś stuknięty.
- Cała przyjemność po mojej stronie - zaśmiał się, gdy podszedł do nich młody chłopak, sprzedający watę cukrową.
- Zachowujemy się jak małe dzieci – wzięła do ręki patyczek.
- Mi to nie przeszkadza.
            Siedzieli obydwoje na ławeczce, śmiejąc się, przyglądając się innym i wspominając wszystko, co przyszło im do głowy. Dogadywali się jak nikt inny. Po prostu jakby znali się od zawsze. Tak jak wtedy tej nocy na rynku. Zapominali o całym otaczającym ich świecie. Mogli tak bez końca, będąc po prostu sobą. Wyobrażali sobie właśnie wielką karierę Kuby jako zawodnika FMX, wspólną podróż do Australii, do jego siostry. Co najważniejsze planowali ją razem. Kuba poczuł ogromną ulgę na sercu, gdy wszystko zaczęło się układać jak dawniej, jak przed dwoma tygodniami, że nadal potrafili rozmawiać i radzić sobie tak bezinteresownie.
Po chwili rozległ się jednak dźwięk telefonu. Martyna odebrała go, a kiedy osiemnastolatek usłyszał imię „Maciej”, coś w nim zaczęło się gotować. Jak ona mogła się z nim zadawać? Kompletnie tego nie rozumiał.
- Muszę już wracać - schowała telefon.
- Jak to? - jego oczy przybrały rozmiaru pięciozłotówek, a promyk nadziei prysnął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Dzisiaj wylatujemy do Anglii, jutro Elit League - spuściła głowę i czuła się naprawdę zawiedziona.
- I nie powiesz mi, że lecisz tam z tym typkiem?      
- Tak się akurat złożyło.
- I dzisiaj tez się akurat tak złożyło? - uniósł jedną brew i wstał.
- Tak – poczuła się niepewnie. Nie chciała się kłócić. Nie teraz, kiedy było tak dobrze. - Proszę, chodźmy już. - Ruszyli w stronę wyjścia.
- Ile razy jeszcze się tak przypadkowo spotkacie? - wywrócił oczami i przyspieszył kroku. Zaczynał się coraz bardziej denerwować, co było rzadkością. Działał często spontanicznie, pod wpływem chwili, ale prawdziwie go zdenerwować było naprawdę ciężko.
- Nie wiem. Kuba, o co ci chodzi?!
- O to, że to nie jest twoje towarzystwo.
- Słucham?! - zaśmiała się. - A skąd ty to niby wiesz? – Od kiedy on udzielał jej takich rad? Przecież nie była jego własnością.
- Widzę przecież.
- Nawet go nie znasz.
- W tym właśnie problem, że ty też - zrobił cwaniacką minę.
- Zdążyłam się z nim już poznać, więc proszę, nie oceniaj! - krzyknęła.
- Już? - czuł się rozczarowany. – Szybko.
            To była ich pierwsza kłótnia, hmm, od zawsze...
- Uważasz mnie za… łatwą?! – wykrzyczała mu w twarz i wybiegła kawałek do przodu.
- Ceniłem cię zawsze za to, że byłaś naturalna, nie robiłaś niczego, by komuś się przypodobać. Widzę, że to się jednak zmieniło! – rozłożył ręce i głęboko oddychał.
            Miał jej tylko powiedzieć, że… Bezsensownie w ogóle, że tu przyjechał!
- Nic się nie zmieniło!
- Wiesz, żałuję chyba, że tu przyjechałem. To miała być niespodzianka, jak zwykle nic nie wyszło – znaleźli się właśnie przy parkingu, gdzie stał jego samochód.
- Chyba masz rację, nie potrzebuję twojej łaski.
            Jej serce rozerwało się w tym momencie na tysiące malutkich kawałeczków. To był najmilej spędzony wieczór od dwóch tygodni. Nie chciała go stracić, nie chciała, ale…
            Tak naprawdę to już sama nie wiedziała, czego pragnie.
- Ty zaraz wylatujesz do Anglii, będzie lepiej, jak też już odjadę – odkluczył swoje Audi i zasiadł na miejscu pasażera.
- Chyba tak – jej oczy zapełniły się łzami. – Przyjedziesz na mecz w Gdańsku?
- Nie wiem – odpalił. – Miłej zabawy. Z Maciejem – uśmiechnął się tak sztucznie, że miała ochotę przywalić mu w twarz. – Widocznie takie szczęście nie jest mi pisane – spojrzał prosto w jej oczy, by zapamiętać je na długo i czym prędzej odjechał.
            Zostawił ją samą, SAMĄ! Z jednej strony miała zamiar za nim biec, z drugiej odechciewało jej się wszystkiego, chciała, by wszyscy się od niej odczepili! W rezultacie jednak usiadła na krawężniku, a po jej policzkach spłynęło najpierw kilka kropli, a potem cała fala gorzkich łez. Miała ochotę zniknąć z tego świata. 

***** 

            Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Jego serce waliło jak oszalałe. Wyjechał z Tarnowa i zatrzymał się na poboczu. Musiał ochłonąć, opanować emocje, które zawładnęły jego całym ciałem. Oparł głowę na kierownicy. W tym momencie nic na tym świecie nie miało najmniejszego sensu.