sobota, sierpnia 18, 2012

1. Świńskie chrupanie


       Był lipiec. Kuba siedział na dworze , grzebiąc coś przy swoich motocrossach. Słońce pieściło jego twarz. Było strasznie gorąco, ale musiał to skończyć – jutro miał być wyścig, poza tym i tak nie miał co robić. Nie miał tu swoich znajomych, bowiem dopiero parę dni temu przeprowadził się wraz ze swoją siostrą i rodzicami do nowego domu w niewielkiej miejscowości. Nie zdążył poznać nikogo a motocykle to jak drugi przyjaciel, zawsze będą z tobą.
       Wytarł brudne ręce od oleju w spodnie i zrobił sobie chwilę przerwy. Był bardzo głodny, no w końcu od wczoraj nic nie jadł. Nie byłoby żadnego problemu, gdyby coś znajdowało się w lodówce. Niestety w całym domu jedyną rzeczą, którą można było spożyć to dwa Red Bulle. W dodatku w domu nie było ani jego rodziców, ani siostry, sam też nie zdążył opanować nowego miasta i nie wiedział, gdzie jest sklep. Za wiele ich też tu pewnie nie było.
       Jedynym ratunkiem była jakaś młoda sąsiadka, która siedziała za płotem na ławce z laptopem i słuchawkami w uszach. Wyglądała na jakieś szesnaście, siedemnaście lat. Miała długie, brązowe, proste włosy. Jej twarzy nie mógł niestety ujrzeć, bowiem siedziała do niego plecami.
       Zawołanie jej i tak nic nie da. Przecież nie usłyszy. Musiał się udać osobiście.
- No to pora kogoś tu poznać. – Westchnął cicho i udał się do bramy młodej sąsiadki.
       Wszystko byłoby pięknie, gdyby uliczka nie była zamknięta a ona by chociaż odwróciła głowę! Nawet wymachiwanie rękami nic nie pomogło.
- W co ona jest tak zapatrzona?! – Przewrócił oczami i udał się w drogę powrotną. Teraz zostały mu tylko kamyszki. Co prawda, nie chce tak poznawać pierwszej osoby w nowym miejscu, ale od kogoś musiał zacząć, zwłaszcza, że poza nią nie było tu widać żadnej żywej duszy! Sięgnął po jakiś niewielki kamyszek z ziemi i ostrożnie rzucił. Jak się okazało – za lekko. Druga próba za to była udana! Dziewczyna natychmiast zaczęła się rozglądać.
- Auu! – Skrzywiła się.
- Przepraszam, ale inaczej nie idzie się dostać do ciebie! – Słodko się uśmiechnął a w jego kącikach oczu pojawiły się lekkie zmarszczki.
- Jak nie będzie śladu, to wybaczam. – Zilustrowała chłopaka od stup do głów. Był wysokim szatynem o pięknym uśmiechu. Miał na sobie japonki, ciemne rybaczki i granatową bluzkę na na ramkach.
- Mam jeden problem… - Zaczął. – Lodówka pusta, mój brzuch też a o tym, gdzie znajduje się sklep, nie mam zielonego pojęcia.
- To ty mieszkasz w tym nowo wybudowanym domu?
- Zgadza się. – Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- I to przez twoich robotników nie mogłam codziennie rano spać? – Zmrużyła oczy.
- Spieszyli się, żebyś miała okazję mnie wcześniej spotkać, – wybrnął z sytuacji – ale jeśli to ci nie wystarcza, to kiedyś; mam nadzieję; że będę się mógł odwdzięczyć. - Puścił jej oczko. – Kuba jestem. – Oparł się o płot.
- Martyna.
- Martinka. – Zaśmiał się i wytarł mokre do potu czoło. – Jest sprawa.
- Domyślam się, Kubusiu. – Drażnili się.
- Mogłabyś zdradzić, gdzie tu jest sklep? – Podarował sobie sztuczki z podrywaniem dziewczyny, bo był naprawdę głodny.
- Dzisiaj jest nieczynny.
- Nie powiesz mi chyba, że macie tu tylko jeden sklep? – Załamał się. Jego rodziców naprawdę coś opętało! Żeby z Poznania przeprowadzać się na takie zadupie z jednym sklepem? Może niech jeszcze krowę kupią i będą sobie doić mleczko na śniadanko.
- Znalazł się pan z miasta. – Wywróciła teatralnie oczami.
- Żebyś wiedziała. Dobrze mi tam było. Przecież tutaj nic nie ma. – Rozejrzał się dookoła, żeby był bardziej wiarygodny.
- Do miasta nie masz daleko. – Pocieszała go, chociaż wcale nie chciała tego robić. Nie dosyć, że miała własne problemy, to jeszcze zawracał jej głowę jakiś rozpuszczony chłopak, który tak naprawdę o życiu nie miał najmniejszego pojęcia, mimo że był starszy od niej o rok.
- Masz na myśli Leszno? – Zakpił. – Jakie to miasto?
       Siedemnastolatka spojrzała tylko na niego zabijającym wzrokiem i nic więcej nie musiała dopowiadać.
- A, nie wiem czy im kibicujesz, ale pamiętaj, tylko Kolejorz.
       Dziewczyna wybuchnęła nagle złośliwym śmiechem.
- Proszę cię! – wstała i otworzyła drzwi od garażu. Nie było w nim samochodu, więc tylnej ściany (oprócz drabiny) nic nie zasłaniało. Ich oczom ukazał się raj dla kibiców Unii Leszno. Pośrodku ściany wymalowany był olbrzymi herb „byków” a tuż obok – nie mniejszy – plakat Leigh Adamsa, trzymającego flagę Australii. Po lewej stronie natomiast wisiała flaga biało-niebieska a na niej wielki napis: „Dla Martyny Jarosław Hampel”. Pod spodem znajdowało się jeszcze mnóstwo innych, mniejszych plakatów z zawodnikami. Minęła chwila, zanim to wszystko dało się obejrzeć.
- To jeszcze nic. Fototapeta w moim pokoju, to jest coś. – Dodała.
- Gdzie ja trafiłem? – Przeżywał.
       Chociaż tak naprawdę udawał, że przeżywa. Był na kilku meczach Lecha i to wszystko. Wiedział tylko, że ma nie lubić żużlowego klubu z południa.
- Lech i tak dumą Wielkopolski. – Nie dawał za wygraną.
- Łódź się. Ja nie mam zamiaru się kłócić, zawłaszcza, że moja pizza już chyba się upiekła. _ podpuszczała go. Zamknęła drzwi od garażu, zabrała laptopa i już wracała do domu.
- Nie masz serca. – Zmrużył oczu.
- Życzyłbyś smacznego.
- Zołza!
       Kiedy siedemnastolatka zniknęła za drzwiami, on i tak nadal stał oparty o płot. Wiedział, że wróci. I się nie mylił… Za dwie minuty była z powrotem z pokrojonymi kawałkami pizzy na talerzach, które położyła na ogrodowym stoliku. Mimowolnie usta same ułożyły mu się w rogal.
- Za tę zołzę dostaniesz pizzą w ryj. – Uśmiechnęła się złowieszczo.
- W tych okolicznościach powiem, że z chęcią. – Przeszedł do niej, gdy w końcu otworzyła uliczkę.
- Sama to zrobiłaś? – Usiadł naprzeciwko niej.
- Wątpisz w moje umiejętności? – Uniosła jedną brew.
- Po prostu nie wiem czy jeść ostrożnie, czy jak świnia. – Wziął sobie pierwszy kawałek.
- To miastowi znają takie powiedzenie? – Była w szoku.
- I nie tylko takie. – W jego oczach pojawił się błysk.
- Nie chcę wiedzieć… A jeść możesz, hmm, jak świnia. – Zaśmiała się, przez co nie trafiła ketchupem i pojechała mu nim po palcach.
- Ups. – Zrobiła niewinną minę.
- Aż taką świnią nie jestem, żeby sobie ketchup zlizywać z palcy. – Wywrócił oczami.
       Przez ten dzień wywracanie oczami będą mieli opanowane do perfekcji.
- Mój kumpel nie uwierzy, że już pierwszego dnia miałem sweet randkę pośród wiejskich zapachów. – Ledwo skończył zdanie a już oberwał w piszczel. Później wszystko potoczyło się jak reakcja łańcuchowa; łokieć zsunął się ze stolika a ketchup wylądował na jego brodzie. – Czy cię coś…?! – Opanował się. – To był przecież komplement!
       Martyna uśmiechnęła się słodko, oparła głowę na rękach i zaczęła mu się przyglądać.
- Jedz, jedz, Kubusiu.
       I jadł dalej.