piątek, lutego 22, 2013

14. Nóż w plecy


 15 lipca 2012 r.

            Te kilka dni spędzonych w Szwedzkiej Malilli minęły tak szybko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zmagania o Drużynowy Puchar Świata zakończyły się na dobre sukcesem Duńczyków. Po wczorajszym finale miasteczko zaczęło pustoszeć. Wszyscy kibice wracali z powrotem do swoich miast, swoich domów, swojej pracy. Także żużlowcy pakowali swoje sprzęty i wracali do Polski na zmagania XII kolejki Enea Ekstraligi. Również Martyna czekała na swój samolot. Niestety, hitem kolejki został okrzyknięty mecz Tarnów – Toruń, dlatego SGP zorganizowało wyjazd właśnie na te spotkanie, a nie na mecz jej ukochanej drużyny, która u siebie podejmowała Stal Gorzów. Tak się akurat złożyło, że tym samym samolotem wracał na swój mecz także i Maciej Janowski.
- Mamy do siebie szczęście – zaczął, kiedy przechodzili odprawę. Pomógł jej także przy wnoszeniu walizek, bo (co dziwne), im dłużej trwała podróż, tym były coraz cięższe.
            Już około jedenastej byli na rzeszowskim lotnisku. Zaraz potem czekała ich droga do Tarnowa.

***** 

            Kuchnia włoska to z pewnością nie jest to, za czym przepada najbardziej. Niezliczone ilości warzyw i makaronu. Może był to i zdrowe, ale na sam widok odechciewało mu się jeść. Gdyby nie tradycyjna (i znana zresztą na całym świecie) włoska pizza, zagłodziłby się na śmierć. Jadł ją nawet i na śniadanie. Dodatkowo, okazało się, że wyniki jego badań będą dopiero za kilka dni. Sam lekarz klubowy zachorował na jakąś grypę, a nikt – oprócz niego – nie miał zezwolenia na przetwarzanie jego danych. Do tego czasu jednak nie miał prawa wstępu na tor, nie mógł wsiąść na żaden motocykl, a oglądanie tego, jak trenują pozostali, roznosiło go tak bardzo, że sam prezes radził mu usunięcie się z toru, będąc jednocześnie dumny, że znalazł takiego zawodnika. Oby tylko sodówa nie uderzyła mu do głowy.
            Pozwalało to więc na kilka dni odpoczynku od motocykli. Nie miał zamiaru jednak siedzieć w jednym miejscu. To nie było w jego stylu. Znany był raczej z bardziej rozrywkowego, bądź też może i szalonego życia. Pochłaniał kolejny kawałek pizzy, przypominając sobie pierwsze spotkanie z Martyną. Było dokładnie jak teraz. Tylko… z nią. Absurd.
            „Kto jednak powiedział, że nie będzie mógł być z nią?” Ta myśl uderzyła w niego niczym pioruny. W jego oczach pojawił się typowy błysk, a na ustach olbrzymi uśmiech. Szybko wstał od stołu, rozlewając przy tym sok i wybiegł jakby się paliło. Jego serce biło jak oszalałe. Był z siebie dumny, że wpadł na taki pomysł. Pojedzie do Tarnowa. Pojedzie! Nawet jakby się miały mosty walić, wody zalewać drogi, nawet jakby policja zatrzymywałby go z piętnaście razy. Zdąży! Zrobi jej niespodziankę. Już teraz nie mógł się doczekać jej reakcji, nie mógł doczekać się, kiedy w końcu ją zobaczy! Usłyszy na żywo! Był tak nabuzowany tym wszystkim, że po prostu nie myślał racjonalnie. Wpadł tylko na chwilę do hotelu po kilka rzeczy, wsiadł do swojego samochodu i wyruszył z piskiem opon. Jego celem było dotarcie do Tarnowa nie później niż o osiemnastej. Czekała go długa przeprawa. Długa, bo ponad tysięczno kilometrowa! Czego jednak nie mógłby zrobić… dla niej? W głośnikach zabrzmiała jedna z jego ulubionych piosenek electro house: Calvin Harris ft. Tinie Tempah „Drinking from the bottle” Na nos założył okulary przeciwsłoneczne i poczuł się tak szczęśliwy, że nie potrafił sobie tego nawet samemu w głowie wytłumaczyć. Emocje targały jego całym ciałem.
            Po półtorej godzinie dotarł już do włoskiej granicy. Wiatr czochrał jego blond czupryną na wszystkie strony świata, kiedy mknął ponad 130 km/h. Niemalże całą Austrię przemierzył jadąc jedną autostradą. Gdyby wszędzie wybudowano takie drogi, kierowcy żyliby jak w raju. Kuba był tak naładowany pozytywną energią, że pierwszy postój zrobił dopiero przed Bratysławą. Miał zamiar jak najszybciej pokonać słowacką stolicę, więc wybrał okrężną trasę, niż przeciskanie się przez korki. Do polskiej granicy pozostało mu jeszcze około trzysta kilometrów, a do rozpoczęcia meczu w Tarnowie trzy godziny. Walka z czasem w tym przypadku to o wiele za mało powiedziane! Mknął jak na urwanie karku. Wariat, wariat, istny wariat! Cudem jeszcze chyba nie został przez nikogo zatrzymany.
            Jego oczom ukazywały się coraz to bardziej górzyste formy terenu. Na szczytach tych najwyższych gór leżał jeszcze śnieg. Wjechał teraz na węższą i bardziej krętą szosę. Niby nie było takiego ruchu, jednak wolał aż tak bardzo nie ryzykować, by nie zjechać z jezdni i nie potoczyć się po skałach w dół. Dojechał właśnie do polskiej granicy, gdy na zegarku wybiła godzina oznajmująca, że mecz Jaskółek przeciw Aniołom właśnie się rozpoczął. Mimo to motywacji mu nie brakowało. Nie wiedział nawet, kiedy tak przydepnął pedał gazu, bo już znalazł się w Nowym Sączu. Już niewiele go od niej dzieliło, był blisko! Nie wiedział dlaczego, ale po raz pierwszy poczuł lekki stres przy spotkaniu się z dziewczyną, a gdy zauważył tabliczkę z napisem: „Tarnów 20”, poczuł, jak jego nogi zaczynały mięknąć. By „dodać sobie skrzydeł” sięgnął po Red Bulla, gdy w ostatniej chwili zauważył granatowy samochód i stojącego przed nim gościa z trzymającego w ręku tzw. lizaka. 
- Choleraa! – krzyknął, uderzając dłońmi w kierownicę i zjeżdżając na bok. Nie zdążył wziąć nawet kilku oddechów na uspokojenie, a szanowny pan policjant stał już przy jego oknie. Wiedzieli, gdzie go złapać! Cała droga przeminęła mu w spokoju, ale oczywiście musiał się ktoś znaleźć.
- Dokumenciki poproszę – wyciągnął rękę, przybierając na ustach wymuszony, a może i nawet ironiczny uśmieszek.
- Śpieszy mi się.
- To już zdążyłem zauważyć – zabrał dokumenty i zaraz zaczął wypisywać mandat. – Jechał pan ponad 120 km/h przy ograniczeniu do prędkości 70 km/h.
- Tyle to ja akurat wiem – niecierpliwie czekał, aż w końcu dostanie ten papierek i będzie mógł jechać dalej, ale ten jakby specjalnie jak najdłużej go wypisywał.
- Proszę dmuchnąć – podał mu alkomat.
            Jeszcze tego brakowało.
- 0,0. Ma pan szczęście – podał mu wypisany mandat. – Mam nadzieję, że ta dziewczyna jest tego warta – posłał mu niby pół uśmiech i wrócił do swojego radiowozu.
- Żeby pan wiedział… - powtarzał pod nosem, po czym z gracją, jak doświadczony kierowca wymanewrował samochód i włączył się do ruchu.
            Za dwie minuty jednak jego licznik znów ukazywał ponad 100 km/h.
            Nareszcie dojechał na stadion! Najwidoczniej mecz musiał się zakończyć tuż przed chwilą, bo tłumy ludzi opuszczały obiekt. Wiedział, ze Martyna będzie jeszcze gdzieś na trybunach. Na pewno robiła zdjęcia. Uwielbiała fotografować pustoszejący po meczu stadion, ten dym po spalonym metanolu. To razem jakby dawało jakąś specyficzną, bo tylko dla tego sportu, niezwykłą atmosferę. Naoglądał się już setki tego typu zdjęć jej autorstwa. Szybko wspiął się po schodach na górę. Nie było jej. Zszedł do środka. Bramy od parku maszyn były otwarte na szerok, więc wszedł głębiej.
            Ujrzał ją!
            Nigdy jednak w życiu nie chciałby zobaczyć takiego widoku…
            Jego serce zaczęło bić jak oszalałe i mimowolnie cofnął się do tyłu. Ona siedząca na czyiś kolanach. Wspólnie oglądali coś na telefonie. Śmiali się. A te wszystkie obrazy jakby zlewało się w jedno i dawały mu głęboko do zrozumienia, że on już wcale nie jest najważniejszy, jest ktoś, kogo woli bardziej.
            Chyba jeszcze nikt go tak nie upokorzył, tak nie rozczarował, zawiódł, nikt nie wbił noża w plecy tak głęboko. Zdawało mu się, że stąpa twardo po ziemi. Ta siedemnastolatka sprawiła jednak, że całkowicie ogłupiał. Dał się tak po prostu wkręcić. Nigdy nie był tak bardzo naiwny.
            Chciał już wracać z powrotem do samochodu, do Włoch, daleko od nich. To nie było jednak w jego stylu. Dlaczego miał nie walczyć? Na torze okrzyknięto go największym „fighterem”. Życie to jednak nie jest sport.
            A może jednak?...
            Kiedyś powtarzał sobie: „nigdy się nie poddawaj”. Nie przypuszczał jednak, że kiedykolwiek przybierze to takie znaczenie.
            Cofnął się z powrotem. Wpatrywał się tępo w ich obojga i podszedł jeszcze bliżej. Kiedy w końcu podniosła głowę, zauważyła go. Otworzyła oczy szeroko z niedowierzaniem i nie była w stanie nic z siebie wykrztusić. Nawet nie ruszyła się z miejsca!
- Cześć – zaczął.

sobota, lutego 16, 2013

13. Oddaleni

13 – 14 lipca 2012 r. 

- No chyba się nie obrazisz?! - Maciej szybko wstał z ziemi i próbował ją dogonić. - To były tylko żarty!
- Wystraszyłeś mnie! - krzyknęła i podniosła swój rower.
            Chłopak złapał ją za ramię, ale ta jednak zdążyła się wyrwać.
- Przesadzasz - junior teatralnie wywrócił oczami i sam też wsiadł na rower. Jechali polną dróżką w takim tempie, że nawet żółw mógłby ich dogonić. Tak jest, jeśli drogę oświetla się jedynie latarką z telefonu komórkowego. Kiedy wydostali się w końcu na zwykłą szosę, musieli prowadzić poboczem. Czekała ich około trzy kilometrowa piesza wycieczka.
- Już ci przeszło? - Magic z uśmiechem podbiegł do niej i zadał kuksańca.
- I co cię tak bawi?- Kiedy zobaczyła jego wyraz twarzy, od razu też zaczęła się uśmiechać.
- Piękna pełnia dzisiaj, nieprawdaż? - Spojrzał w górę.
- Owszem - teraz obydwoje spoglądali na niebo, które połyskiwało tysiącami światełek, do czasu aż chłopak nie potknął się o wystający kamień i omal się nie przewrócił.
- Myślałem, że dziurawe drogi są tylko w Polsce! - krzyknął zdesperowany, skacząc na jednej nodze i próbując rozmasować sobie palce prawej nogi.
- A ja uważam, że ten, kto wydał ci certyfikat żużlowy, popełnił największy życiowy błąd. Ty przecież nawet z rowerem sobie nie radzisz.
            Przekomarzali się tak długo, że nawet nie zauważyli, kiedy dotarli z powrotem do Malilli i swojego pensjonatu. Właścicielowi oddali rowery, a sami skierowali się po schodach na swoje piętro.
- Martyna, dziękuję ci za ten wieczór - zatrzymali się przy drzwiach do jej pokoju. - Brakowało mi tego odpoczynku.
- Nie masz za co dziękować - uśmiechnęła się.
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę - patrzył w jej oczy, jakby czegoś oczekiwał.
- Daj spokój - speszona uciekła wzrokiem, a on jakby to wyczuwając, tylko się zaśmiał.
- Wiem, że możesz mieć mnie już dosyć, ale chciałbym cię zaprosić na jutrzejszy finał.
- Zastanowię się nad tym - zauważyła cień rozczarowania w jego spojrzeniu. - Żartowałam! W końcu nie co dzień Mistrz Świata proponuje mi takie spotkanie. W sumie to nigdy - posłała mu swój uśmiech numer pięć.
- Cieszę się, to do zobaczenia - odszedł trzy kroki dalej, do drzwi swojego pokoju.
- Do jutra - ciężko było jej ukryć swoją radość. Odkluczyła drzwi i pociągnęła za klamkę, gdy ponownie usłyszała jego głos.
- Martyna? - zaczął niepewnie.
- Tak?
- Dobranoc - obdarzył ją pewnym grymasem, którego nie była w stanie odszyfrować.
- Dobranoc - zniknęła za drzwiami.
            To był sen?
      Siedemnastolatka zmęczona rzuciła się na łóżko i zaczęła przypominać sobie urywki, obrazy z dzisiejszego dnia. Dnia, którego chyba nie zapomni do końca życia. Analizowała każdy szczegół, każdy jego ruch. Na samą myśl o jego dłoni na jej biodrze, dreszcze przechodziły całe jej ciało. Od razu w sercu poczuła miłe ukłucie i zrobiło jej się cieplej.
            Była jednak tak zmęczona, że wzięła tylko szybki prysznic i położyła się spać. Nie miała nawet siły, by zadzwonić do Kuby, mimo złożonej wcześniej obietnicy. W jej głowie wirowały miliony myśli.
            Nie trwało jednak długo, gdy ze snu wyrwały ją jakieś trzaski. Trzaski zza ściany. Oczywiście nie trzeba dodawać, czyj pokój się tam znajdował. Żużlowcy jednak nie są normalni. Zaraz po tym do tego doszły wrzaski i śmiech.
            Można oszaleć.
- Pieprzone komary! - wydarł się któryś z braci Pawlickich, a zaraz potem usłyszała uderzenie tak mocne, że poczuła, jak dzielące ich płyty gipsowe po prostu drżą. - One są wszędzie! Pomógłbyś! - I kolejny trzask.
            Gdyby nie drżenie ścian, może jakoś by do tego przywykła. W rezultacie zasnęła jednak o trzeciej. Trzeba przyznać, ze upór i wytrwałość w dążeniu do celu, to oni mieli chyba we krwi.

*****

            W jego życiu ostatnimi czasy działo się tak wiele, że czasami budząc się rano, musiał przypominać sobie gdzie jest, z kim, po co i dlaczego.
            Zaledwie kilka godzin temu dotarł do niewielkiej miejscowości we Włoszech, gdzie znajdowała się siedziba jego przyszłego klubu DaBoot. Zdążył się jedynie zakwaterować i od razu podążył na znajdujący się niedaleko tor motocrossowy i szkółkę freestylu. Właśnie trwał trening tych najbardziej zaawansowanych. Podniebne loty na najwyższych "hopach", profesjonalni trenerzy, którzy nie tylko uczą poszczególnych tricków, ale dbają też o dietę zawodników i ich kondycję. To tu rodzą się największe talenty, które potem podziwiamy, oglądając ich wyczyny z szeroko otwartymi oczami i ustami. To, co ci ludzie wyprawiają nad ziemią, przechodzi ludzkie pojęcie. Kuba mógł się stać jednym z nich. Od zawsze to go kręciło, adrenalina i ta świadomość, że to może być twój ostatni wyjazd motocyklem. Ale skoro to było jego życie? To właśnie określamy mianem powołania.
- To ty jesteś ten nowy? - usłyszał za sobą czyjś głos.
            Stał za nim jeden z uczących się zawodników. Był od niego wyższy i z pewnością starszy.
- Zgadza się.
- Gratulacje - podał mu rękę. - Musisz być naprawdę dobry, bo nie łatwo się tu dostać.
- Dzięki.
- Tom jestem.
- Kuba.
- Szukasz pewnie prezesa. Czekają w sekretariacie - założył na głowę kask.
- Jeszcze raz dzięki. Do zobaczenia na torze.
            Ruszył przed siebie w kierunku jakiegoś budynku. Był całkowicie zdezorientowany. Nie wiedział, co go teraz czeka, czego mógł się spodziewać, kiedy będzie mógł wyruszyć na tor i zacząć się uczyć. Pierwszy raz od bardzo dawna pożerał go stres. Znalazł  w końcu drzwi z napisem "sekretariat" i niepewnie zapukał. Nie czekał nawet dwóch sekund, a już drzwi przed jego nosem otworzył jakiś grubszy mężczyzna ubrany w garnitur.
- Jakub Sztern?
- Tak.
- Nareszcie możemy zobaczyć cię na naszym torze - usiadł za biurkiem i wskazał Kubie krzesło na przeciwko siebie. - Tak jak pisaliśmy, mamy dla ciebie ofertę, oczywiście korzystną. Zdążyłeś się już pewnie zapoznać z naszym regulaminem i planem, który wysyłaliśmy. Do szczęścia brakuje tylko podpis pod kontraktem - podał mu wszystkie papiery.
- Kiedy będę mógł zacząć jeździć?
- Widzę, że zapał i chęci są. Możesz zacząć nawet jutro. Potrzebujemy najpierw jednak wyniki twoich badań, które zostaną przeprowadzone zaraz po podpisaniu kontraktu. Musimy mieć pewność, że wszystko jest ok. Jeśli chodzi o motocykle, nasza baza jest tutaj. Dobrze jednak, gdy ma się chociaż jeden swój dopasowany już motor.
            Kuba przejrzał wszystkie papiery. Wydawało się to naprawdę proste. Najpierw badania, treningi na których trzeba się pojawiać przynajmniej dwa razy w tygodniu i startowanie w zawodach. Za każdą wygraną sześćdziesiąt procent należy dla niego, reszta do klubu. To wszystko. Tyle, by spełnić swoje marzenia. Coś nieprawdopodobnego.
            Spojrzał jeszcze raz na grubszego faceta, wyjrzał przez okno i zauważył zawodnika wykonującego niedokładnego back flipa. W jego życiu rozpoczynał się nowy etap. Oby etap, w którym w końcu zacznie wszystko układać się tak, jak powinno.
            Podpisał kontrakt. 

*****

- Miałeś przyjść dopiero za pół godziny! - Martyna nerwowo wyrzucała rzeczy ze swojej walizki, by znaleźć coś, co mogłaby założyć na dzisiejszy finał.
- Wiem, ale nudziło mi się - rozsiadł się wygodnie na jej łóżku i śledził ją wzrokiem. - Poza tym ciągłe przebywanie z braćmi też na mnie dobrze nie wpływa.
- Słyszałam właśnie dzisiaj w nocy - zabrała kilka rzeczy, swoją kosmetyczkę i szybko zniknęła za drzwiami łazienki.
- Te przeklęte komary doprowadzały mnie do szału. Zresztą i tak jestem cały pogryziony - rozglądał się po pokoju, gdy zauważył wyświetlającą się nową wiadomość na jej poczcie mailowej.
- Trzeba było załatwić sobie jakiś środek odstraszający.
- Skąd? - przysunął się bliżej jej laptopa i zaczął czytać.
            Wiadomość od jakiegoś Kuby... Zdjęcie motocykli... Jakiś tor motocrossowy i na końcu podpis "Szkoda, że nie ma Cię tu ze mną".
            Myślał, że nie ma nikogo, że jest singielką. Nic przecież nigdy nie wspominała. Ale nawet jeśli, jego tu nie było. On tak, mógł wszystko. Gdy usłyszał dźwięk klamki, szybko odłożył komputer i posłał jej niepewny uśmiech. Miał nadzieję, że niczego nie widziała.
            Za godzinę byli już jednak przed stadionem. Zapowiadały się naprawdę wielkie emocje, gdyby nie przeszkadzające co pięć minut fanki, które prosiły Macieja o zdjęcie. Po chwili dołączyli do nich Przemek i Piotrek z Anią. Okazało się, że nieznajoma, niska blondynka o pięknych niebieskich oczach była dziewczyną młodszego z braci Pawlickich i najwidoczniej zdążyła się przyzwyczaić do tego, że żużlowe fanki rozpoznają ich z kilometra.
            Nareszcie rozpoczął się wielki finał! Walka o Drużynowe Mistrzostwo Świata - tak jak przypuszczano - rozgrywała się głównie pomiędzy dwoma ekipami. Danią i oddaloną od niej na kuli ziemskiej o piętnaście tysięcy kilometrów Australią. Drużyna z Antypodów prawie zawsze musiała radzić sobie bez swoich australijskich kibiców, mimo to, nie brakowało im fanów z Europy, a szczególnie z Polski. Kto by przecież nie uwielbiał kangurów? Do ich składu po kontuzji powrócił młody Darcy Ward i nawet na krok nie odstępowali Duńczykom. Skandynawowie, z tym składem, co w poprzednich meczach także nie dawali za wygraną i mimo swojego młodego wieku ścigali się z tak doświadczonymi zawodnikami, jak równy z równym. Po siedmiu biegach obydwie ekipy posiadały na swoim koncie po szesnaście punktów i mecz jakby zaczął się od nowa. Dopiero po gonitwie piętnastej Duńczycy odskoczyli Australijczykom na pięć punktów, jednak ich odpowiedź była znacząca. Już w biegu osiemnastym na tor wyjechał Chris Holder z tak zwanym jokerem i zgarnął komplet sześciu "oczek". O zwycięstwie decydowały dwa ostatnie biegi. Pomimo, że w gonitwie dziewiętnastej popularny Chrispy znalazł się za Michaelem Jepsenem Jensenem, to istniała jeszcze nadzieja na zwycięstwo. Niestety, ale do mety jako ostatni dojechał Jason Crump i to Duńczycy cieszyli się ze zdobycia Pucharu Świata. Po raz kolejny Martyna czuła się zawiedziona. Znowu musiała oglądać rozczarowane miny Australijczyków. Ku zaskoczeniu miejscowych kibiców na ostatnim stopniu podium pojawili się Rosjanie, a nie (na których liczyli kibice) Szwedzi.
- Sory za te fanki - schodzili właśnie stadionowymi schodami.
- To nie twoja wina przecież - siedemnastolatka błądziła myślami gdzieś daleko, gdy nagle usłyszała dzwonek swojego telefonu.
            Maciej dokładnie śledził jej każdy ruch, ten pojawiający się lekki uśmiech na jej ustach, gdy zauważyła na wyświetlaczu wypisane imię "Kuba". Poczuł, że musi coś z tym zrobić. Był zazdrosny? Ale dlaczego? Nerwowo przygryzł wargę i zacisnął pięści schowane w kieszeniach swojej bluzy.
            Jeszcze o nim zapomni...         

piątek, lutego 08, 2013

12. Walka

12 – 13 lipca 2012 r.
Otworzył oczy. Leżał na wielkim łożu w jednym z hotelowych pokoi. Obok jednak nie było już blondynki, z którą spędził noc. Na poduszce zauważył jedynie białą kartkę z numerem telefonu. Najprawdopodobniej jej. Nie przejmował się jednak tym, że jego Anioł (jak ją wcześniej nazwał) zniknął tak bez słowa. Nie znał nawet jej imienia. Jego pamięć urwała się w momencie, gdy wychodzili z klubu.
Głowa pękała mu w szwach. Miał podkrążone oczy i czuł się jakby właśnie przejechał po nim czołg.
Przypomniał sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Nadal jednak nie docierało do niego to, że zaproponowano mu naukę w jednym z najlepszych klubów motocrossowych na świecie! Przetarł oczy, jakby to miało sprawić, że w końcu zacznie w to wierzyć.
Spojrzał na swój wyświetlacz i jego oczom ukazało się powiadomienie o czterech nieodebranych połączeniach. Od Martyny. No bo kto inny mógłby sobie o nim przypomnieć? Starzy znajomi, niby wierni przyjaciele? Kpił z siebie samego w myślach. Cieszył się jednak, że to właśnie ona o nim nie zapomniała. Na sam widok zapisanego jej imienia uśmiechał się jak głupi. Nic nie mógł poradzić, to działo się mimowolnie. Na myśl o niej, o jej szczerym uśmiechu, wielkich niebieskich oczach, zgrabnych nogach i długich brązowych włosach, poczuł wyrzuty sumienia. Jego serce zaczęło bić mocniej. Czuł się, jakby ją zdradził. Jakby ją oszukał. A przecież dotąd mówił jej wszystko. Niby nie byli razem, ale jako tako czuli do siebie przywiązanie. To dziwne uczucie nie wiedząc, kim się jest dla jakieś osoby.
Szybko wystukał jej numer telefonu, który znał na pamięć i zadzwonił.
- Halo? Martyna? - po drugiej stronie słuchawki dało się jedynie usłyszeć czyjeś głosy i głośny szum.
- No nareszcie dzwonisz! - krzyknęła.
- Gdzie ty jesteś?
- Czekaj - słyszał jak szum staje się coraz cichszy. - Już. Byłam na stołówce, ale w życiu nie zgadniesz z kim!
- No zaskocz mnie - uśmiechał się do słuchawki. Tak bardzo mu jej brakowało.
- Maciej Janowski i bracia Pawliccy, mówi ci to coś? - nadawała podekscytowana.
Na samą jednak myśl o tym, że dziewczyna jest w towarzystwie innych mężczyzn, doprowadzała go do szału.
- To świetnie - tworzył dobrą minę do złej gry.
- I to jak! - krzyczała.
Wygląda na to, że była naprawdę szczęśliwa. Bez niego.
- A ty co robisz?
Zapadła cisza.
- Nic szczególnego - mówił smętnym głosem.
- To znaczy, że mam się martwić. Co się stało? - dociekała.
- Oprócz tego, że dostałem się do klubu FMX we Włoszech, to nic specjalnego - delikatnie ominął temat, który go dręczył.
- Serio?! - krzyknęła. - Gratulacje! Nie ma mnie zaledwie pięć dni, a Ty już robisz taką karierę?! - cieszyła się chyba bardziej niż on sam.
- Ja nadal nie mogę w to uwierzyć.
- Jesteś genialny, uwierz w końcu! - jak zawsze potrafiła poprawić mu humor.
- Dziękuję. Twoje zdjęcia, które przesyłasz też są świetne!
- Dzięki. Jutro znowu zaśmiecę ci całą skrzynkę, bo nie zapominaj, że dzisiaj baraż - usiadła się na schodach.
- Nie śmiałbym nawet zapomnieć.
- Poszukuj mnie oczywiście przy największej polskiej fladze.
- Takiej piękności trudno będzie nie zauważyć.
Martyna wybuchła śmiechem.
- Ty zawsze potrafisz podnieść człowieka na duchu! - Śmiała się.
- Miło mi.
- Brakuje mi ciebie i twoich pomysłów.
- Mi ciebie też - mówił najzupełniej szczerze. Tak naprawdę to żył myślą: oby tylko do 22 lipca i meczu w Gdańsku. Wtedy się spotkają, wtedy będzie mógł jej może wszystko powiedzieć. Marzył o tym... Z każdym dniem coraz bardziej.
- Muszę kończyć, Kubusiu - niestety musiała wracać na stołówkę. Do meczu nie zostało zbyt wiele czasu, a nawet sam Magic zaproponował jej, by potem razem wybrali się na stadion. A wszystko w ramach przeprosin za... baranie skarpetki. Chcieli ją przekupić, by przypadkiem nikomu tego nie wygadała. Do teraz jednak; na samą myśl o tym; nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Uważaj na siebie.
- Obiecuję, że będę. Dla ciebie wszystko - zaśmiała się.
- Bo się zaczerwienie. Zadzwonię wieczorem.
- Będę czekać.
- Pa - rozłączył się.
Dlaczego ona zawsze tak na niego działała?
Postanowił, że weźmie się w garść. Da radę. Jest facetem przecież!
Wstał z łóżka, wziął szybki prysznic i ogarnął swoją głowę, usuwając wszystkie pesymistyczne myśli. Zabrał swoje rzeczy, a przed wyjściem z hotelowego pokoju podarł i wyrzucił kartkę z numerem dziewczyny. Nie chciał mieć z nią nic więcej wspólnego. Ona dla niego nic nie znaczyła.
*****
W niewielkim miasteczku (jakim była niewątpliwie Malilla) panował tłok. Pełno samochodów, ludzi, gwar na ulicach, a przecież był to dopiero baraż DPŚ. Strach pomyśleć, co się będzie działo podczas finału…
Martyna była w drodze na stadion. Szła ramię w ramię z Maciejem, a przed nimi bracia Pawliccy. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje obok niej. Tak po prostu szła obok najlepszego juniora na świecie. Za każdym razem, gdy chciała coś powiedzieć, brakowało jej słów. Pewnie nie raz w jego oczach wszyła na idiotkę. Chyba tylko jakimś cudem jeszcze jej nie spławił. Po prostu ją onieśmielał. Nie potrafiła rozmawiać z nim tak swobodnie, jak z Kubą, mimo to bardzo ją intrygował. Samo przebywanie z nim było dla niej czymś nierealnym. Dodatkowo jego umięśnione ciało, błękitne oczy i piękny uśmiech powalało ją na łopatki.
Nigdy w życiu nie spodziewała się, że doczeka się kiedykolwiek takiej… przygody?
Tak szybko jak się poznali, tak i musieli się rozstać. Droga na stadion upłynęła całkiem szybko, a potem żużlowcy skierowali się do parku maszyn. Siedemnastolatka zdążyła mu jedynie życzyć powodzenia i sama udała się na trybuny.
Polską husarię czekała niemała przeprawa. Do wielkiego finału dostanie się jedynie zwycięska drużyna, a przeciwnicy byli naprawdę silni. Okrojona kontuzjami polska ekipa rozpoczęła baraż od upadku kapitana – Tomasza Golloba, dlatego już od samego początku w obozie trenera Marka Cieślaka panowała nerwowa atmosfera. W drugim biegu upadek zanotował tym razem Leon Madsen, więc ostra walka na linii Polska – Dania rozkręcała się na dobre. W ostatniej gonitwie pierwszej serii wystartować miał Maciej Janowski. Martyna nerwowo zaczęła ściskać oba kciuki. W skupieniu wpatrywała się w taśmę i dłoń polskiego juniora, która zaciśnięta spoczywała na sprzęgle. Obsada biegu nie należała do najsilniejszych, mimo to Magic zdołał wywalczyć jedynie jedno „oczko”. Wyścig wygrał natomiast młodszy od niego o rok Michael Jepsen Jensen. Po ośmiu gonitwach Polska mogła poszczycić się zaledwie dziewięcioma punktami, podczas gdy Dania miała ich dwa razy tyle! Dopiero od następnego biegu polscy zawodnicy zaczęli jeździć tak, jak przystało na trzykrotnych Mistrzów Świata z rzędu, zdobywając kolejno: 3, 1, 3, 6! punktów. W sercach kibiców znowu pojawiła się nadzieja i wiara w zwycięstwo, bowiem do prowadzących Duńczyków brakowały zaledwie trzy punkty. Na trybunach polskie flagi ożywiły się i dopiero teraz rozpoczęła się prawdziwa batalia. Nikt tak nie potrafił wspierać swoich sportowców jak Polacy! Przyśpiewki, okrzyki, flagi – polscy kibice tę wojnę wygrali już na trybunach. Niestety… Swój gorszy dzień mieli dzisiaj Maciej Janowski i Piotr Protasiewicz. Przed ostatnimi czterema biegami szanse na zwycięstwo były jeszcze naprawdę wielkie. Zaprzepaściły to jednak kolejne trzy wyścigi, gdzie każdy z Polaków zdobył tylko po jednym punkcie. Nawet zwycięstwo Tomasza Golloba w ostatnim wyścigu niczego nie zmieniło. Polacy przegrali. Przegrali to i już nie będą mieli możliwości zdobycia czwartego z rzędu Drużynowego Mistrzostwa Świata. Żal, rozgoryczenie – te słowa to za mało, by wyrazić, jak czuli się fani. Polska duma została upokorzona. Polscy kibice wychodzili ze stadionu z opuszczonymi głowami. Podobnie zresztą jak żużlowcy, którzy  pochowali swoje sprzęty i szybko zniknęli z parku maszyn, udzielając zaledwie kilku wywiadów. Każdy z Polaków chciał jak najszybciej wymazać z pamięci ten dzień.
Martyna rozejrzała się po coraz to bardziej pustoszejącym stadionie, spojrzała w górę, wdychając obecną jeszcze w powietrzu woń metanolu i stwierdziła, że mimo wszystko kocha ten sport.

*****
Szwedzką Malillę ogrzewało właśnie zachodzące słońce. Promienie wpadały prosto przez balkonowe drzwi do pokoju Martyny. Wyszła na zewnątrz. Uwielbiała takie widoki, uwielbiała przyrodę. W przyszłości najchętniej zostałaby podróżnikiem. Mimo, że przez ostre jeszcze promienie, przed oczami pojawiały jej się czarne plamki, to nadal się w nie wpatrywała. Usłyszała chrząknięcie. Natychmiast odwróciła głowę.
- W co się tak wpatrujesz? – przerwał ciszę.
            Jak ona mogła nie zauważyć, że ktoś tam jest?! I to właśnie akurat on! Rozciągnięty na leżaku, oczywiście obowiązkowo z czapką Red Bulla, wyglądał na zasmuconego.
- W przyszłość – odpowiedziała tajemniczo.
- Zazdroszczę, bo ja właśnie wręcz przeciwnie – głośno westchnął i przetarł zaspane oczy.
- Kiepski dzień?
- Sam sobie zawiniłem.
            Zapadła chwila ciszy. Martynę korciło wypytać, co takiego się stało. Nie chciała się jednak wtrącać.
- Gdybym mogła jakoś pomóc, to wiesz…  - lekko się uśmiechnęła, a on spojrzał na nią swoimi rozżalonymi, błękitnymi oczami.
            Wchodziła już z powrotem do pokoju, gdy Maciej niepewnym głosem kazał jej się zatrzymać.
- Właściwie to jest coś, co mogłabyś dla mnie zrobić. – Wmurowało ją.
            Za niecałe pół godziny byli już na polnej dróżce, tuż za miasteczkiem. Przed nimi za nimi, obok nich były tylko drzewa i pola, a między nogami… rower! Oddychali czystym, rześkim powietrzem, korzystając z każdej chwili. Jechali wolnym tempem. Siedemnastolatka próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio siedziała na rowerze. Już zdążyła zapomnieć, jak to uwielbiała. Z rowerowymi wycieczkami kojarzyło jej się niemalże całe dzieciństwo. To było wtedy, kiedy jej rodzice byli jeszcze trochę… normalniejsi, odpowiedzialniejsi i bardziej troskliwi.
- Tego mi brakowało – Magic puścił kierownicę, zamknął oczy i wyprostowany pedałował dalej.
- To teraz mi chyba możesz powiedzieć, co takiego się stało.
- Mam wyrzuty sumienia. To przeze mnie nie dostaliśmy się do finału! – spuścił głowę.
- Co ty mówisz?! Jesteście drużyną, prawda? Nie tylko ty potraciłeś punkty.
- Właśnie! Jeślibym ich nie potracił, jeślibym bardziej powalczył, to może teraz nie byłoby tych wszystkich pretensji – spojrzał na nią.
- Nikt do ciebie nie ma przecież pretensji.
- Mylisz się. Czuję, że wszyscy winią mnie za to. Uważają, że nie powinienem dostać powołania do kadry. I mają rację – dodał.
            Myślała, że zaraz zsiądzie z roweru i wepchnie go w rosnącą w pobliżu wierzbę.
- A z kim ja rozmawiam?
- Co? – skrzywił się.
- Z Indywidualnym Mistrzem Świata Juniorów, głupku! Gdybyś nie umiał jeździć, nie wywalczyłbyś tego, nie byłbyś jednym z najlepiej punktujących juniorów w polskiej ekstralidze.
- To było kiedyś, liczy się teraz.
- Sam sobie zaprzeczasz. To było kiedyś, liczy się teraz, liczą się kolejne zawody.
            Maciej spojrzał na nią z boku, strzelił jakąś niewyraźną miną i chyba zaczął się zastanawiać nad tymi wszystkimi słowami. Byli tak pochłonięci sobą, swoją rozmową, że nawet nie zauważyli, kiedy słońce zniknęło za horyzontem i zaczęło się ściemniać. Chwilę potem okazało się też, że rowery, które Magic pożyczył od właściciela pensjonatu nie mają światła, a od miasta byli naprawdę kawał drogi.
- Proszę, przyspiesz! – nakłaniała go.
- Mi jest tu dobrze – znowu puścił kierownicę i splótł ręce na karku.
- Jeśli się zgubimy, to nie wiem, co ci zro…
            Usłyszała hałas. Hałas przewracającego się roweru!
- Maciej?
            Nic.
- Maciej?! – próbowała go jakoś wyszukać wzrokiem. Niestety, jak mówią przesądy, zielonookie osoby wcale lepiej w ciemnościach nie widzą! – Maciej! Nie żartuj sobie! – Jej tętno przyspieszyło, a serce zaczęło walić trzy razy mocniej.
            Zeszła z roweru i odeszła kilka metrów, gdy w łagodnym blasku księżyca zauważyła szarą sylwetkę, leżącą na ziemi. Kucnęła przy nim i zaczęła go szturchać.
- Maciej, ty debilu, głupku, idioto! – On jednak nadal się nie odzywał, ani ruszał.
            Zaczęła panikować. Przewracał się na żużlu tyle razy, przy tak wielkich prędkościach i nic specjalnego mu się nie stało, a zwykły rower go wykończył?!
            Przyłożyła drżącą dłoń do jego szyi, by zbadać puls, gdy nagle na jego twarzy zobaczyła szeroki uśmiech, a na swoich biodrach poczuła jego ręce.