sobota, listopada 17, 2012

6. Bo młodość przeżyjesz tylko raz.

      Słońce chyliło się ku zachodowi, a na drodze panował nadzwyczajny spokój, który jednak nie udzielał się ani Martynie, ani też Kubie. Wracali do domu, co chwilę się kłócąc.
- Jesteś nienormalny! Wiedziałeś, że twój silnik pada, ale oczywiście nie zatrzymałeś się; pędziłeś dalej! – Wymachiwała rękami. Emocje od czasu jego wypadku jeszcze z niej nie uszły.
- Nie rozumiesz, że gdybym to wygrał, znalazłbym się na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej?! – Nie wiedział już jak ma jej to wszystko wytłumaczyć. Nigdy tego nie zrozumie…
- Ale dlaczego takim kosztem? – Przewróciła oczami.
- Może wtedy w końcu ktoś by mnie zauważył. – Najbardziej w życiu jednak chciałby zostać zauważony przez swojego ojca. Według niego te całe starty to tylko strata czasu i pieniędzy, chociaż miał ich od groma. Mógł mieć wszystko, czego chciał. Sumy na jego koncie w banku mogły przyprowadzić o zawroty głowy. A jednak… Mimo, że dopłacał synowi na wszystkie podróże, nowe maszyny, części i tak zawsze wypominał mu każdą zmarnowaną złotówkę, kiedy coś mu się nie powiodło na torze. Dlatego tak bardzo pragnął mu udowodnić, że jeszcze kimś będzie, nie tylko beztalenciem i marnotrawnym synem, bowiem nic tak nie motywuje, jak niewiara w powodzenie przez swoich bliskich.
- Jeśli masz zamiar tak mi truć, to zapewniam cię, że nigdy więcej już ze mną nie pojedziesz!
- A żebyś wiedział, że nie! Nie chcę mieć ciebie na sumieniu. – Pokręciła głową i obróciła ją w stronę okna. Jechali jednak tak szybko, że nawet nie była w stanie dobrze zobaczyć drzew, a co dopiero je policzyć.
- A byłem tak blisko! – Uderzył w kierownicę. Nie mógł tego przeżyć, kolejne upokorzenie.
- Opanuj się, bo naprawdę się zabijesz i przy okazji też mnie.
      W tym momencie chłopak jednak całkowicie puścił kierownicę i jechali z prędkością stu kilometrów na godzinę bez kierowcy.
- No trzymaj to! – krzyknęła.
- Nie – ułożył ręce za głową i patrzył się na nią z łobuzerskim uśmieszkiem.
- Ja chcę żyć! – Szarpnęła go, ale na nic. Ostatecznie jednak wzięła sprawy w swoje ręce; z całych sił chwyciła kierownicę i ostrożnie próbowała ją manewrować.
- Dobrze ci idzie – naśmiewał się jej do ucha.
- Zamknij się! – nadarła się tak głośno, że aż sam się przestraszył. – Lepiej mnie nie dekoncentruj.
- Jak sobie życzysz. – Oparł się wygodnie o siedzenie. – Nie zapomnij o biegach. – Ledwo powstrzymywał wielkiego rogala na twarzy.
- Chyba sobie kpisz – nie odrywała oczu od jezdni i przedniej szyby. Na całe szczęście przed nimi nikt nie jechał. – Sama kierownica to już stanowczo za wiele.
- Gdybyś się trochę przesunęła, to może sam dałbym radę przełączać. Zaraz mnie zdusisz! – Chociaż musiał przyznać, podobało mu się to nawet.
- A co ja, wróżka? Nie uniosę się w powietrzu. – Miała wrażenie, że ta kierownica zaraz się urwie.
- Ale kierujesz rękami, nie nogami!
- Jeśli chcesz żyć, to lepiej się nie odzywaj! – jej spocone dłonie zaczęły sztywnieć.
- Dziewczyno! Nie zdawaj nigdy na prawo jazdy, proszę cię! – zaczął się przeciskać i w końcu dopadł skrzynię biegów. Znalazł się tak blisko niej, że dziewczyna poczuła jego oddech na policzku. Przez jej ciało przeszły przyjemne dreszcze, jednak nie mogła o tym myśleć, nic nie mogła po sobie dać poznać. Byli tak blisko siebie, że dało się wyczuć każdy ruch, każdy oddech, każde bicie serca, które w tym momencie obydwóm biło jak oszalałe.
- Nie powiem… Wyglądamy zabawnie. – Jako pierwszy ciszę przerwał Kuba i odsunął się od niej o kilka centymetrów. Mimo to, Martyna nadal czuła na swoim karku mrowienie i rozpalający ją – jego oddech.
- Jesteś wariatem – podsumowała go krótko. Właściwie jednak chyba najbardziej go za to lubiła. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie spotkała tak pozytywnego człowieka, jak on. Nie łatwo być w tych czasach sobą. On to potrafił, był całym Kubą, nie żadną czyjąś sztuczną kopią. A jego uśmiech był piękniejszy niż wyszlifowane brylanty, a zwłaszcza dlatego, że był to uśmiech szczery.
      W końcu jednak Kuba wrócił do roli kierowcy i każde z nich czuło się już o wiele bardziej bezpiecznie.
      Martyna opierała podbródek na łokciu i ze znudzeniem przyglądała się widokom pojawiającym się za oknem. W jej głowie wirowało mnóstwo myśli. Od jednych refleksji, do drugich. Wszystkie jednak i tak kończyły się na niejakim chłopaku na literę „K”. Bez wątpienia (w ciągu zaledwie tych kilku dni) stał się dla niej bardzo bliską osobą. Czy powiedzenie, że bez niego ciężko byłoby jej żyć, będzie przesadą? Może to uzależnienie? Zauroczenie? Obojętnie, co to było, działało cholernie mocno. Nie mogła się powstrzymać, żeby na niego nie spojrzeć. Odwróciła głowę i zauważyła, ze chłopak też jej się przygląda. Od razu na jego twarzy pojawił się olbrzymi uśmiech, który powalał ją na łopatki, łamał żebra i ściskał żołądek. Przed tym nie dało się nawet bronić! To nie fair!
- Zmęczona?
- Bardzo – przeniosła wzrok z powrotem na szybę, bo czuła się, jakby coś zaczynało ją hipnotyzować.
      „Nigdy więcej tak na mnie nie patrz! Nie, nie, nie!”
- To zaraz coś wymyślimy. – W jego oczach pojawił się typowy błysk, co oznaczało, że znowu coś kombinuje.
      Z tym chłopakiem nigdy nie można było się choć przez chwilę ponudzić!
- Proszę cię, tylko nic głupiego, żadnych skoków na bungee, – po nim się można było wszystkiego spodziewać – żadnych wyścigów rajdowych, driftów, czy coś w tym stylu.
- Spokojnie, to może innym razem – pokazał swoje zęby w podstępnym uśmieszku.
- Już wiem, że następnym razem nigdzie z tobą nie mam jechać.
- Ale bez towarzystwa to nie to samo – zboczył z trasy i skręcił w jakąś węższą drogę.
- Znajdziesz sobie jakąś inną dziewczynę, która ci potowarzyszy – czekała na jego reakcję. Ten jednak spojrzał tylko na nią z ukosa i nic nie odpowiedział.
      Samochód skręcił ponownie, tym razem jednak wąska dróżka wiodła przez las i im jechali dalej w głąb, tym stawało się coraz ciemniej i mroczniej. Głębokie dziury, których w żaden sposób nie dało się ominąć, sprawiały, że obydwoje skakali jak kangury na australijskim kontynencie.
- Gdzie ty mnie wywozisz? – trzymała się z całych sił siedzenia.
- Zaraz będziemy. – Wjechał pomiędzy drzewa, które były rzadziej rozstawione i w końcu znaleźli się… No właśnie, co to było; staw, jeziorko?
- Tadaam! – Zgasił silnik i wyskoczył z samochodu. Martyna wpatrywała się w niego przez chwilę i zaraz po tym zrobiła to samo.
- Sam to znalazłem – uśmiechnął się dumny z siebie.
      Obydwoje doszli do brzegu i chłopak zaczął się rozbierać.
- Co ty robisz? – popatrzyła na niego zdziwiona. – Zaraz przecież będzie wieczór.
- No i co z tego? – uniósł brwi, jakby to wszystko było na porządku dziennym. – Ciepło jest jeszcze. –             Zdjął bluzkę, pod którą cały czas ukrywał swoje świetne ciało.
- A ty na co czekasz?
- Nie będę się teraz kąpać! – Wywróciła oczami. – Nie mam zamiaru być chora.
- Bez przesady, zapewniam ci, że nie będziesz. – Popatrzył na nią błagalnie. – A jeśli tak, to obiecuję ci codziennie przynosić herbatkę z cytrynką.
- I śniadanie do łóżka?
- No wiesz… - zaczął się uśmiechać – do łóżka to ja mogę zaoferować ci coś innego.
      Martyna wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Nie będę pływać ze zboczeńcem! – Pokazała mu język i odeszła do tyłu.
- To sam cię wrzucę – wzruszył ramionami.
- Ale ja i tak nie mam stroju.
- Co za problem… - Uniósł brew.
- Zasadniczy, Kubuś!
- To nago.
- Jeszcze czego! Za dużo sobie nie wyobrażaj. – Miała ochotę przywalić mu czymś w głowę.
      Ostatecznie jednak i tak się zgodziła; oczywiście w bieliźnie! Z tym chłopakiem nie miała żadnych szans. Jest uparty jak osioł i zawsze musi postawić na swoim.
      Już pierwsze pięć minut było istną katorgą. Myślała, że zaraz zamarznie.
- Zabiję cię, debilu! – Podpłynęła do niego, cała się trzęsąc z zimna.
- Uważaj lepiej na rekiny.
      Dziewczyna zmiażdżyła go wzrokiem i zanurzyła jego głowę z zaskoczenia pod wodę, przez co zaczął się dusić.
- Dobrze ci tak! – Odwróciła się od niego i skierowała się do brzegu. Wyszła z wody, trzęsac się jeszcze bardziej. Szybko owinęła się wielkim kocem i wróciła do samochodu. Przez niego nie miała teraz nawet w co się przebrać!
      Kuba dołączył do niej kilka minut później; przebrany w suchutkie rzeczy.
- Jeszcze ci zimno? – Pytał zaskoczony, widząc, że dziewczyna ma jeszcze fioletowe usta.
- Jesteś egoistą! – zmrużyła oczy.
- Przez to, ze nie mam zapasowych części garderoby damskiej? – patrzył na nią zmartwionym wzrokiem.
- To po co mnie namawiałeś?! – krzyknęła. Przez jej ciało przeszła kolejna fala zimnych dreszczy.
      Martyna zamiast usłyszeć kolejną jego odpowiedź, poczuła na sobie jego ciało. Oparła głowę na jego ramieniu i już nawet nie zważała na to czy zimno, ciepło, gorąco. Jej mózg jakby całkowicie się wyłączył. Trwali tak w objęciach kilka dłuższych chwil.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że będzie aż tak źle. – Spojrzał prosto w je oczy.
      I jak można mu było nie wybaczyć?
- Zapamiętaj tylko na przyszłość, ze nie jestem żadnych morsem czy też niedźwiedziem polarnym. – Uśmiechnęła się, co rozpromieniło też wyraz twarzy chłopaka.
- Oczywiście. – Odsunął się od niej. – Ładna jesteś.
      Martyna popatrzyła na niego zaszokowana.
- Słucham?! – Wryło ją w siedzenie. – Nie kłam, dobrze?
- Jeszcze nigdy cię nie okłamałem. – Był przerażająco poważny.
- Kuba? Mogę o coś zapytać?
- Jasne – wpatrywał się w nią.
- Dlaczego zerwałeś z tamtą dziewczyną? – Popatrzyła mu prosto w oczy a on zaraz potem spuścił głowę.
- Skąd wiesz, że zerwałem?
- Od razu wtedy wiedziała, że coś jest nie tak. Poza tym, po co jest internet? – Czuła się niepewnie rozmawiając na ten temat, ale musiała to wiedzieć. To ją jakoś dziwnie uspokajało.
- Dziewczyna zadzwoniła do mnie po trzech dniach, kiedy wyjechałem z Poznania i oznajmiła mi, że jednak mnie nie kocha. – Mówił nadzwyczaj spokojnie. - I to wszystko, koniec. – Wpatrywał się tępo w przestrzeń.
- Przykro mi.
- Ja nie żałuję. – Wzruszył ramionami i odsunął się od niej. – Masz. Chociaż górę przebierz. – Podał jej swoją bluzę i od razu wyskoczył z samochodu.
      Nie żałował. Pogodził się z tym? Trudno było Martynie o tym myśleć. Nie chciała się też wtrącać w jego sprawy. Był dla niej ważny i chciała dla niego jak najlepiej. Jednak teraz nie miała już na nic sił; była wykończona.
      Zapadał już zmrok, kiedy wyruszyli z powrotem do domu. Siedemnastolatka zasnęła już po pierwszych piętnastu minutach. Kiedy jednak dojechali do domu, znowu dostała prawie zawału; na jej podjeździe stała policja. Znowu coś się stało…