Słyszała
jakby tuż za mgłą głos Kuby, jego krzyk, przeraźliwe błagania, ale była zbyt
oszołomiona, żeby w jakikolwiek sposób odpowiedzieć lub dać znak, że żyje.
Czuła jedynie na swoim ciele kawałki potrzaskanej szyby. Próbowała się ruszyć,
ale to sprawiło jej jeszcze większy ból. Zauważyła, że cienkim strugiem z jej
nogi wypływa krew. To jednak nie bolało tak bardzo, jak widok laptopa całego
pokiereszowanego.
- Cholera! – krzyknęła z frustracją tak głośno, że
nawet się tego po sobie nie spodziewała.
Po
kilku sekundach drzwi od busa otworzyły się. Martyna zobaczyła przed sobą swoją
współtowarzyszkę, która najwidoczniej (siedząc z przodu) wyszła z całego tego
zdarzenia bez szwanku.
- Jezu! Nic ci nie jest?! – szybko podbiegła do niej
i złapała za nogę. – Z tym trzeba do szpitala!
- Nie! Nie trzeba, to tylko kawałki szkła! –
protestowała.
- Dzwońcie!
- Karolina, oszalałaś! Nie potrzebuję żadnego
lekarza! Wyśmieją nas – upierała się.
- Nic nikomu nie jest?! – wpadł do nich nagle
kierowca. – Jakiś idiota wyprzedzał na trzeciego. Nic nie mogłem zrobić.
Przepraszam – wyglądał na bardzo przerażonego, jakby miał zaraz drgawek dostać.
– Uderzyliśmy w słup a potem w jakieś drzewo. Naprawdę przepraszam!
- Skończ przepraszać, dzwoń po lekarza – wydarła się
Karolina i wzięła głęboki oddech. – Jak ja nienawidzę widoku krwi… - zamknęła
oczy i ciężko westchnęła.
- Nie potrzebuje żadnego lekarza, zrozumcie to! –
usiadła i strzepała z siebie odłamki.
- To trzeba zdezynfekować – podszedł do niej
kierowca. Ręce mu się trzęsły jak galareta.
- Samemu też to przecież możemy zrobić – posłała mu
lekki uśmiech na uspokojenie.
- No nie wiem – zawahał się.
- Jak ja nienawidzę krwi, nienawidzę, nienawidzę… -
powtarzała.
- I tak zaraz będzie tu policja, a karetka razem z
nią, poczekamy – oparł głowę o busa.
Martyna
ostrożnie strzepała resztki szyb ze swojego ciała i zeskoczyła na ziemię.
Ciepłe, letnie powietrze przedostawało się do jej płuc i działało na nią
uspokajająco. Usiadła na jakieś połamanej sośnie i spojrzała w gwiazdy. Długo
jednak nie trwał jej spokój.
- No tak… Moja gwiazda musiała mi przeszkodzić w
oglądaniu innych – zaśmiała się do telefonu.
- Cooo?! – usłyszała pisk opon i gdzieś w oddali
głos Tomasa. – Żeeesz cholera jasna, jeżdżą jak takie gamonie!
- Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, co ty w tej chwili
robisz?! – Martyna już w głowie wyobrażała go sobie lecącego w powietrzu swoim
Audi na urwanie karku, a z rury wydechowej wydobywające się iskry.
- Domyśliłem się, że mieliście wypadek! Dzięki Bogu,
że nic ci nie jest, bo po tym majaczeniu miałem najczarniejsze scenariusze w
głowie. Powiedz tylko, którą autostradą na północ jechaliście.
- Zatrzymaj się! – krzyknęła.
- Nie! – tasował się właśnie między samochodami,
pędząc ponad 150 km/h.
- Proszę cię, stój!
- Nie ma mowy!
- Jutro masz zawody, wracaj, idioto! – ze
zdenerwowania wstała i od razu skrzywiła się z bólu.
- To w tej chwili nie jest najważniejsze! – zaczął
na kogoś trąbić.
- Było, jest i będzie! – Martyna usłyszała karetkę i
jej czerwono-niebieskie światło, bijące po oczach.
- Było, nie jest i nie będzie – przez chwilę nie
odezwali się do siebie ani słowem. – Poza tym słyszę karetkę, nie zostawię cię
samej.
- Jeśli teraz się nie zatrzymasz, to się do ciebie już
nigdy nie odezwę. Nie chcę mieć wyrzutów sumienia.
- Ale…
- Proszę – przerwała. – Ja sobie poradzę.
- Ale chciałbym cię zobaczyć – zwolnił.
- Już niedługo – uśmiechnęła się sama do siebie. –
„Trzeba być twardym, a nie miętkim” ktoś mi tak powiedział – zaśmiała się.
- Czasami żałuję swoich słów – też się uśmiechnął.
- One są bardzo mądre, filozofie.
- Widocznie nie, skoro wykorzystujesz je przeciwko
mnie samemu.
- Zawracasz?
- Nie wiem…
- Nie bądź taki! – Już myślała, że go przekonała…
- Jaki?
- Uparty – przerwała – durniu.
- Za tego durnia powinnaś teraz oberwać – zatrzymał
samochód w jakimś zajeździe. – Teraz ja będę miał wyrzuty sumienia. Co ze mnie
za facet, dałem się zabajerować babie i uwierzyłem ci!
- Też cię kocham, Sztern.
- Jesteś pewna, że wytrzymasz beze mnie aż dwa
tygodnie? - zgasił samochód, a Tomas
popatrzył na niego bardzo zdziwionym wzrokiem. Wystarczyło jednak pokazać znak
„ok”, a już uśmiechał się od ucha do ucha. Ci Hiszpanie…
- To bez tlenu da się oddychać? – zaśmiała się.
- Och, wyślę ci go na zapas smsem.
- Powodzenia jutro, rozwal ich wszystkich! –
motywowała go.
- Tak jest, madame!
- I buenos noches dla Tomasa!
- Bo dla mnie już nie? – udawał zasmuconego.
- Niech ci będzie, dobrej nocy
- A tobie spokojnej.
Kiedy
rozłączyła się, podszedł do niej lekarz i bez żadnego pytania zajął się nogą.
Rozłożył apteczkę, najpierw wyciągnął wszystkie odłamki z rany, potem
zdezynfekował (co nie odbyło się bez syków czy jęków) i zabandażował. Teraz
pozostało jedynie czekać na nowy bus, który miał ich zawieźć prosto do Gdańska
na mecz miejscowego Wybrzeża z Unią Leszno.
A
to, że niejaka Karolina nienawidzi krwi, zapamięta chyba do końca życia.
*****
Niedzielne
zawody były dla Kuby bardzo udane. Inauguracja w barwach klubu z Włoch należała
w jego karierze do jednych z najlepszych. Wszystkie zaplanowane figury zostały
wykonane bezbłędnie, to jednak nie wystarczyło, by dostać się do finału. Swoją
walkę z tego też powodu zakończył na półfinałach. Gdyby nie fakt, że po raz
pierwszy startował w takich zawodach i to o tak wysokiej randze, byłby zły, że
znalazł swojego pogromcę. Drużynowo jednak zdobyli najwięcej punktów, dzięki
czemu klub DaBoot przeskoczył na drugą pozycję w światowej klasyfikacji. Cóż za
wynik! I cóż za duma jeździć w tym klubie, dostając się do półfinałów!
Dzisiaj
natomiast czekały go kolejne jazdy. Tym razem bardziej rekreacyjne. Bez żadnej
presji, bez zwracania uwagi na wynik. Chociaż kto powiedział, że nie będzie
można poszaleć? Sportowa impreza organizowana przez sponsora – Red Bull
zrzeszająca w jednym miejscu najwięcej wariatów i ryzykantów, kochających emocje. Podniebne loty szybowcami
i innymi tego typu maszynami, skoki ze spadochronem, jazdy na bmxach, quadach,
maszynach żużlowych i motocrossach, czyli raj dla Kuby. To jednak w swojej
kategorii będzie chciał się pokazać z jak najlepszej strony i zadziwić rzesze
publiczności. Razem z Tomasem dostali się do swoich boksów i tam wyładowali
maszyny.
- Nie wiem czy ty to widzisz, ale ja widzę – Tomas
ruszał głową to w prawą, to w lewą stronę jak zahipnotyzowany.
- Mówże jaśniej – zasapany wynoszeniem, usiadł na
walizce z narzędziami.
- No nie mów, że nie robią na tobie wrażenia te
piękne dziewczyny! – spojrzał na niego wielkimi oczami.
- Gdzie? – odkręcił butelkę z piciem.
- No wszędzie! – Tomas złapał się za głowę i
przecząco nią pokręcił. – Załamujesz mnie chłopie.
- Widać, że nigdy w Polsce nie byłeś – rzucił w
niego piciem, ale ten zdążył wykonać unik. – Idę się rozejrzeć dookoła.
*****
Przez
incydent, jaki się zdarzył we Włoszech po IMŚJ, z ledwością zdążyli na mecz w
Gdańsku. Mecz z resztą bardzo zacięty. Już na początku miejscowi juniorzy
zdołali wygrać bieg w stosunku 4:2 i przez kolejne dwa wyścigi utrzymywała się
nadal dwupunktowa przewaga. Dopiero od piątej gonitwy zawodnicy Unii Leszno dopasowali
swoje motocykle i zaczęli walczyć jak równy z równym, z każdym to biegiem
odrabiając straty. Ważne były przede wszystkim dwa biegi, które podwójnie
wygrali leszczynianie: Damian Baliński z Troyem Batchelorem oraz Tobiasz
Musielak z Juricą Pavlic. W drużynie gospodarzy na dużą pochwałę zasługiwał
jedynie Nicki Pedersen. Już w 14. Biegu przejezdni zapewnili sobie zwycięstwo i
ostatecznie pokonali Gdańsk: 39:51. Najlepiej punktującymi zawodnikami byli:
Pedersen (14 pkt), Pavlic (10 pkt), Prz. Pawlicki (9 pkt) i Batchelor (9pkt).
Po
pełnych emocji dniach (nie tylko na torach) nadszedł czas na jednodniowy
odpoczynek. Nie było jednak czasu na to, by się wylegiwać. Od samego bowiem
rana czekała na nią do zwiedzenia Katedra Świętej Trójcy z najdłuższą nawą,
liczącą ponad 100 metrów. Poza tym ZOO i plaża, na której tutaj jeszcze nie była. Jedno jest
pewne: 24 godziny na dobę przy szybkim tempie życia, to stanowczo za mało!
Teraz natomiast czekała ją kolejna
podróż. Tym razem do Szwecji, potem Anglia i na koniec tygodnia Grand Prix w
Gorican. Będzie bardzo żużlowo!
*****
W
tym tłoku ciężko było cokolwiek znaleźć, cokolwiek się dowiedzieć, cokolwiek
zrobić, tę twarz rozpoznał jednak z daleka.
- Znowu ten palant –
westchnął. - Dlaczego ja mam w życiu takiego pecha? – popatrzył na niego spojrzeniem
pełnym żalu, obrócił się na pięcie i szybkim krokiem wrócił z powrotem. To, co
jednak zobaczył w boksie, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Tomas i głośna
muzyka w jego słuchawkach to nie jest dobre połączenie.
- Złaź z tego krzesła,
bo je zarwiesz! – podszedł do niego i zaczął go ściągać za spodnie.
- Teraz nie mogę! –
zaczął skakać i udawać, że gra na gitarze. – Ju ęd aj, bo mi zaraz spodnie
ściągniesz – krzyknął - de best tajm of maj lajffff!
- Zamknij się! Mamy
problem!
Hiszpan nareszcie zdjął słuchawki i zaczął się zachowywać
jak cywilizowany człowiek, a nie jak dzika hiena.
- Jaki problem? –
zszedł z krzesła.
- Pamiętasz, jak ci
opowiadałem o niejakim żużlowcu, który się przyczepił do mojej Martyny?
- Kojarzę… A co? –
zmrużył oczy.
- On tu jest!
Na Tomasa twarzy pojawił się jednak uśmiech i zaczął
znacząco poruszać brwiami.
- Słodka zemsta?
- Masz jakiś plan? –
puścił do niego oczko.
- Patrz i się ucz!
Tomas odłożył telefon na krzesło, wziął z pułki swój
kask, założył go na głowę i usiadł na motocrossie. Silnym kopnięciem nogi
odpalił maszynę i wyjechał z boksu. Był tylko jeden problem. Ów żużlowca z
wyglądu kojarzył tak piąte przez dziesiąte. Domyślił się jednak, że to wokół
niego musi stać to stado dzikich dziewczyn i podjechał bliżej. Przyspieszył i
dodał więcej gazu. Następnie zatrzymał się i zaczął kręcić popularne bączki.
Stanął na jednym kole i zaczął całą grupkę okrążać. A widok zachwyconych
dziewczyn tylko dodawał mu satysfakcji. Wykonał jeszcze kilka swoich
specjalnych figur i zatrzymał się kilka metrów od zbiorowiska. Zdjął kask i już
przed sobą zobaczył kilkuosobową grupę dziewczyn. Każda jedna przez drugą
krzyczała:
- Można zdjęcie?
- Jak masz na imię?
- Będę mogła usiąść na
twoim motocyklu?
„Ach, gdzie te twoje wierne fanki, żużlowcu?” –
zaśmiał się kpiąco w myślach.
Spojrzał tylko jeszcze na Kubę, który z wielkim rogalem
na twarzy przyglądał się jego wyczynom i stukał się w czoło, po czym z powrotem
założył kask.
- Innym razem
dziewczynki, adios – olał swoich pierwszych kibiców rodzaju żeńskiego i
odjechał.
- Nieźle! – poklepał go
po plecach Polak, kiedy już Tomas raczył wrócić do boksu.
- Tak to mniej więcej się
załatwia sprawy w Hiszpanii – przybił mu piątkę.
- Czyli lans, szpan,
wiatr we włosach? – zaśmiał się osiemnastolatek.
- Coś w ten deseń, po
prostu like a boss.
- Będę pamiętał! –
obydwoje założyli na nos swoje okulary przeciwsłoneczne i zaczęli przyglądać
się innym, ekstremalnym konkurencjom.
Najpierw skoki ze spadochronem dla ludzi, którym lot
samolotem nie zaspokoi potrzeby bycia w niebie, ponad wszystkimi, poczucia się
jak ptak. Kilkoro śmiałków wzbiło się w powietrze samolotami na
wysokość kilkuset metrów. Jedynie za pomocą lornetki można było zauważyć ludzi
stojących na krawędzi maszyny i z niego wyskakujących. Czy lot zdawał się być
wiecznością czy tylko kilkoma sekundami swobodnego spadania? To wie jedynie
ten, kto skoczył. Jedno jest pewne, niewiele rzeczy daje takich emocji, jak
widok zbliżającej się ziemi pod twoimi stopami. Następnymi popisami były
sztuczki wyczynowych samolotów, ich obroty, korkociągi. Najbardziej mrożący
krew w żyłach widok był jednak wtedy, kiedy samolot z wyłączonymi silnikami
spadał swobodnie w szybkim tempie prosto na ziemię i zaledwie kilka metrów, nad
głowami obserwatorów, z powrotem unosił się do góry. Kto ma kiepskie nerwy, ten
lepiej nie próbuje. Kolejna atrakcja… wyścigi żużlowe.
- Dzisiaj gościmy
zaledwie jednego żużlowca z grupy Red Bull – zaczął spiker – wspaniałego Macieja
Janowskiego! – rozległy się oklaski. – Mamy jednak nadzieję, że znajdą się
jacyś śmiałkowie, którzy będą chcieli przeciwstawić się Mistrzowi Świata i jako
amatorzy trochę go postraszyć. Zapraszamy na nasz tor!
Kuba znacząco popatrzył na Tomasa, ale ten nawet nie
zwrócił na niego uwagi. Udał się wraz z tłumem na trybuny jednodniowego
stadionu żużlowego.
- Hej! – w ostatniej
chwili złapał go za koszulkę.
- Co? – popatrzył na
niego zdziwiony Tomas. – Czy ty na pewno jesteś normalny? Raz mnie ciągniesz za
spodnie, potem za koszulkę. Mów wprost, a nie jakoś dziwnie krążysz! - zrobił niewyraźną minę.
- Nie mamy teraz czasu
na twoje herezje, zemsta czeka!
Hiszpan popatrzył mu w oczy, potem na tor i znajdującego
się na nim Janowskiego na motorze, potem znowu w oczy Kuby.
- Zwariowałeś?! –
wydarł się. – W życiu nawet nie siedziałem na motocyklu żużlowym.
- Ja też nie – ruszył przed
siebie.
- Chcesz się zbłaźnić?!
– ruszył w biegu za nim.
- Chcę jego zbłaźnić –
kiwnął głową na swojego wroga numer jeden. – Przepraszam! – krzyknął z daleka
do spikera – My jesteśmy chętni – wskazał palcem na siebie i swojego
przyjaciela.
Za dziesięć minut byli już ubrani w kevlary i otrzymali
dwa motocykle.
- Dobra, teraz podaj
jakieś szczegóły – Tomas obejrzał ze wszystkich stron maszynę i na nią usiadł.
- Stajesz pod taśmą,
puszczasz sprzęgło, prosto, w lewo, prosto, w lewo i tak cztery okrążenia –
przeżegnał się i założył kask.
- Wolałbym, gdybyś mi
powiedział, jak nie zginąć na tych łukach, ale dzięki, przyjacielu! – również założył
kask. – Do zobaczenia w niebie – przybili sobie żółwia i wyjechali na
nawierzchnię.
- Wohoo!
- To przecież nie po
hiszpańsku! A ja nie robię nic wbrew narodowym zasadom! – krzyczał, kiedy podjeżdżał
pod taśmę.
Walka gladiatorów zaczęła się jednak dopiero wtedy, gdy
obydwaj Polacy spotkali się twarzą w twarz, okiem w oko, spojrzeniem pełnym
zawziętości pod taśmą startową…
___________________________________
Przepraszam, że tak długo trzymałam Was w niepewności co do dalszej historii Martyny i Kuby, ale znalazłam się w jakimś dołku pisarskim. Mam jednak nadzieję, że to minęło i nie zanudziłam tym ponad 2000 wyrazowym rozdziale.
Miłych wakacji, kibole! :)