środa, lipca 03, 2013

19. Zawziętość



            Słyszała jakby tuż za mgłą głos Kuby, jego krzyk, przeraźliwe błagania, ale była zbyt oszołomiona, żeby w jakikolwiek sposób odpowiedzieć lub dać znak, że żyje. Czuła jedynie na swoim ciele kawałki potrzaskanej szyby. Próbowała się ruszyć, ale to sprawiło jej jeszcze większy ból. Zauważyła, że cienkim strugiem z jej nogi wypływa krew. To jednak nie bolało tak bardzo, jak widok laptopa całego pokiereszowanego. 
- Cholera! – krzyknęła z frustracją tak głośno, że nawet się tego po sobie nie spodziewała.
            Po kilku sekundach drzwi od busa otworzyły się. Martyna zobaczyła przed sobą swoją współtowarzyszkę, która najwidoczniej (siedząc z przodu) wyszła z całego tego zdarzenia bez szwanku.
- Jezu! Nic ci nie jest?! – szybko podbiegła do niej i złapała za nogę. – Z tym trzeba do szpitala!
- Nie! Nie trzeba, to tylko kawałki szkła! – protestowała.
- Dzwońcie!
- Karolina, oszalałaś! Nie potrzebuję żadnego lekarza! Wyśmieją nas – upierała się.
- Nic nikomu nie jest?! – wpadł do nich nagle kierowca. – Jakiś idiota wyprzedzał na trzeciego. Nic nie mogłem zrobić. Przepraszam – wyglądał na bardzo przerażonego, jakby miał zaraz drgawek dostać. – Uderzyliśmy w słup a potem w jakieś drzewo. Naprawdę przepraszam!
- Skończ przepraszać, dzwoń po lekarza – wydarła się Karolina i wzięła głęboki oddech. – Jak ja nienawidzę widoku krwi… - zamknęła oczy i ciężko westchnęła.
- Nie potrzebuje żadnego lekarza, zrozumcie to! – usiadła i strzepała z siebie odłamki.
- To trzeba zdezynfekować – podszedł do niej kierowca. Ręce mu się trzęsły jak galareta.
- Samemu też to przecież możemy zrobić – posłała mu lekki uśmiech na uspokojenie.
- No nie wiem – zawahał się.
- Jak ja nienawidzę krwi, nienawidzę, nienawidzę… - powtarzała.
- I tak zaraz będzie tu policja, a karetka razem z nią, poczekamy – oparł głowę o busa.
            Martyna ostrożnie strzepała resztki szyb ze swojego ciała i zeskoczyła na ziemię. Ciepłe, letnie powietrze przedostawało się do jej płuc i działało na nią uspokajająco. Usiadła na jakieś połamanej sośnie i spojrzała w gwiazdy. Długo jednak nie trwał jej spokój.
- No tak… Moja gwiazda musiała mi przeszkodzić w oglądaniu innych – zaśmiała się do telefonu.
- Cooo?! – usłyszała pisk opon i gdzieś w oddali głos Tomasa. – Żeeesz cholera jasna, jeżdżą jak takie gamonie!
- Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, co ty w tej chwili robisz?! – Martyna już w głowie wyobrażała go sobie lecącego w powietrzu swoim Audi na urwanie karku, a z rury wydechowej wydobywające się iskry.
- Domyśliłem się, że mieliście wypadek! Dzięki Bogu, że nic ci nie jest, bo po tym majaczeniu miałem najczarniejsze scenariusze w głowie. Powiedz tylko, którą autostradą na północ jechaliście.
- Zatrzymaj się! – krzyknęła.
- Nie! – tasował się właśnie między samochodami, pędząc ponad 150 km/h.
- Proszę cię, stój!
- Nie ma mowy!
- Jutro masz zawody, wracaj, idioto! – ze zdenerwowania wstała i od razu skrzywiła się z bólu.
- To w tej chwili nie jest najważniejsze! – zaczął na kogoś trąbić.
- Było, jest i będzie! – Martyna usłyszała karetkę i jej czerwono-niebieskie światło, bijące po oczach.
- Było, nie jest i nie będzie – przez chwilę nie odezwali się do siebie ani słowem. – Poza tym słyszę karetkę, nie zostawię cię samej.
- Jeśli teraz się nie zatrzymasz, to się do ciebie już nigdy nie odezwę. Nie chcę mieć wyrzutów sumienia.
- Ale…
- Proszę – przerwała. – Ja sobie poradzę.
- Ale chciałbym cię zobaczyć – zwolnił.
- Już niedługo – uśmiechnęła się sama do siebie. – „Trzeba być twardym, a nie miętkim” ktoś mi tak powiedział – zaśmiała się.
- Czasami żałuję swoich słów – też się uśmiechnął.
- One są bardzo mądre, filozofie.
- Widocznie nie, skoro wykorzystujesz je przeciwko mnie samemu.
- Zawracasz?
- Nie wiem…
- Nie bądź taki! – Już myślała, że go przekonała…
- Jaki?
- Uparty – przerwała – durniu.
- Za tego durnia powinnaś teraz oberwać – zatrzymał samochód w jakimś zajeździe. – Teraz ja będę miał wyrzuty sumienia. Co ze mnie za facet, dałem się zabajerować babie i uwierzyłem ci!
- Też cię kocham, Sztern.
- Jesteś pewna, że wytrzymasz beze mnie aż dwa tygodnie?  - zgasił samochód, a Tomas popatrzył na niego bardzo zdziwionym wzrokiem. Wystarczyło jednak pokazać znak „ok”, a już uśmiechał się od ucha do ucha. Ci Hiszpanie…
- To bez tlenu da się oddychać? – zaśmiała się.
- Och, wyślę ci go na zapas smsem.
- Powodzenia jutro, rozwal ich wszystkich! – motywowała go.
- Tak jest, madame!
- I buenos noches dla Tomasa!
- Bo dla mnie już nie? – udawał zasmuconego.
- Niech ci będzie, dobrej nocy
- A tobie spokojnej.
            Kiedy rozłączyła się, podszedł do niej lekarz i bez żadnego pytania zajął się nogą. Rozłożył apteczkę, najpierw wyciągnął wszystkie odłamki z rany, potem zdezynfekował (co nie odbyło się bez syków czy jęków) i zabandażował. Teraz pozostało jedynie czekać na nowy bus, który miał ich zawieźć prosto do Gdańska na mecz miejscowego Wybrzeża z Unią Leszno.
            A to, że niejaka Karolina nienawidzi krwi, zapamięta chyba do końca życia.

*****
            Niedzielne zawody były dla Kuby bardzo udane. Inauguracja w barwach klubu z Włoch należała w jego karierze do jednych z najlepszych. Wszystkie zaplanowane figury zostały wykonane bezbłędnie, to jednak nie wystarczyło, by dostać się do finału. Swoją walkę z tego też powodu zakończył na półfinałach. Gdyby nie fakt, że po raz pierwszy startował w takich zawodach i to o tak wysokiej randze, byłby zły, że znalazł swojego pogromcę. Drużynowo jednak zdobyli najwięcej punktów, dzięki czemu klub DaBoot przeskoczył na drugą pozycję w światowej klasyfikacji. Cóż za wynik! I cóż za duma jeździć w tym klubie, dostając się do półfinałów!
            Dzisiaj natomiast czekały go kolejne jazdy. Tym razem bardziej rekreacyjne. Bez żadnej presji, bez zwracania uwagi na wynik. Chociaż kto powiedział, że nie będzie można poszaleć? Sportowa impreza organizowana przez sponsora – Red Bull zrzeszająca w jednym miejscu najwięcej wariatów i ryzykantów,  kochających emocje. Podniebne loty szybowcami i innymi tego typu maszynami, skoki ze spadochronem, jazdy na bmxach, quadach, maszynach żużlowych i motocrossach, czyli raj dla Kuby. To jednak w swojej kategorii będzie chciał się pokazać z jak najlepszej strony i zadziwić rzesze publiczności. Razem z Tomasem dostali się do swoich boksów i tam wyładowali maszyny.
- Nie wiem czy ty to widzisz, ale ja widzę – Tomas ruszał głową to w prawą, to w lewą stronę jak zahipnotyzowany.
- Mówże jaśniej – zasapany wynoszeniem, usiadł na walizce z narzędziami.
- No nie mów, że nie robią na tobie wrażenia te piękne dziewczyny! – spojrzał na niego wielkimi oczami.
- Gdzie? – odkręcił butelkę z piciem.
- No wszędzie! – Tomas złapał się za głowę i przecząco nią pokręcił. – Załamujesz mnie chłopie.
- Widać, że nigdy w Polsce nie byłeś – rzucił w niego piciem, ale ten zdążył wykonać unik. – Idę się rozejrzeć dookoła.

*****
            Przez incydent, jaki się zdarzył we Włoszech po IMŚJ, z ledwością zdążyli na mecz w Gdańsku. Mecz z resztą bardzo zacięty. Już na początku miejscowi juniorzy zdołali wygrać bieg w stosunku 4:2 i przez kolejne dwa wyścigi utrzymywała się nadal dwupunktowa przewaga. Dopiero od piątej gonitwy zawodnicy Unii Leszno dopasowali swoje motocykle i zaczęli walczyć jak równy z równym, z każdym to biegiem odrabiając straty. Ważne były przede wszystkim dwa biegi, które podwójnie wygrali leszczynianie: Damian Baliński z Troyem Batchelorem oraz Tobiasz Musielak z Juricą Pavlic. W drużynie gospodarzy na dużą pochwałę zasługiwał jedynie Nicki Pedersen. Już w 14. Biegu przejezdni zapewnili sobie zwycięstwo i ostatecznie pokonali Gdańsk: 39:51. Najlepiej punktującymi zawodnikami byli: Pedersen (14 pkt), Pavlic (10 pkt), Prz. Pawlicki (9 pkt) i Batchelor (9pkt).
            Po pełnych emocji dniach (nie tylko na torach) nadszedł czas na jednodniowy odpoczynek. Nie było jednak czasu na to, by się wylegiwać. Od samego bowiem rana czekała na nią do zwiedzenia Katedra Świętej Trójcy z najdłuższą nawą, liczącą ponad 100 metrów.  Poza tym ZOO i plaża, na której tutaj jeszcze nie była. Jedno jest pewne: 24 godziny na dobę przy szybkim tempie życia, to stanowczo za mało!
            Teraz natomiast czekała ją kolejna podróż. Tym razem do Szwecji, potem Anglia i na koniec tygodnia Grand Prix w Gorican. Będzie bardzo żużlowo!

*****
            W tym tłoku ciężko było cokolwiek znaleźć, cokolwiek się dowiedzieć, cokolwiek zrobić, tę twarz rozpoznał jednak z daleka.
- Znowu ten palant – westchnął. - Dlaczego ja mam w życiu takiego pecha? – popatrzył na niego spojrzeniem pełnym żalu, obrócił się na pięcie i szybkim krokiem wrócił z powrotem. To, co jednak zobaczył w boksie, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Tomas i głośna muzyka w jego słuchawkach to nie jest dobre połączenie.
- Złaź z tego krzesła, bo je zarwiesz! – podszedł do niego i zaczął go ściągać za spodnie.
- Teraz nie mogę! – zaczął skakać i udawać, że gra na gitarze. – Ju ęd aj, bo mi zaraz spodnie ściągniesz – krzyknął - de best tajm of maj lajffff! 
- Zamknij się! Mamy problem!
            Hiszpan nareszcie zdjął słuchawki i zaczął się zachowywać jak cywilizowany człowiek, a nie jak dzika hiena.
- Jaki problem? – zszedł z krzesła.
- Pamiętasz, jak ci opowiadałem o niejakim żużlowcu, który się przyczepił do mojej Martyny?
- Kojarzę… A co? – zmrużył oczy.
- On tu jest!
            Na Tomasa twarzy pojawił się jednak uśmiech i zaczął znacząco poruszać brwiami.
- Słodka zemsta?
- Masz jakiś plan? – puścił do niego oczko.
- Patrz i się ucz!
            Tomas odłożył telefon na krzesło, wziął z pułki swój kask, założył go na głowę i usiadł na motocrossie. Silnym kopnięciem nogi odpalił maszynę i wyjechał z boksu. Był tylko jeden problem. Ów żużlowca z wyglądu kojarzył tak piąte przez dziesiąte. Domyślił się jednak, że to wokół niego musi stać to stado dzikich dziewczyn i podjechał bliżej. Przyspieszył i dodał więcej gazu. Następnie zatrzymał się i zaczął kręcić popularne bączki. Stanął na jednym kole i zaczął całą grupkę okrążać. A widok zachwyconych dziewczyn tylko dodawał mu satysfakcji. Wykonał jeszcze kilka swoich specjalnych figur i zatrzymał się kilka metrów od zbiorowiska. Zdjął kask i już przed sobą zobaczył kilkuosobową grupę dziewczyn. Każda jedna przez drugą krzyczała:
- Można zdjęcie?
- Jak masz na imię?
- Będę mogła usiąść na twoim motocyklu?
 „Ach, gdzie te twoje wierne fanki, żużlowcu?” – zaśmiał się kpiąco w myślach.
            Spojrzał tylko jeszcze na Kubę, który z wielkim rogalem na twarzy przyglądał się jego wyczynom i stukał się w czoło, po czym z powrotem założył kask.
- Innym razem dziewczynki, adios – olał swoich pierwszych kibiców rodzaju żeńskiego i odjechał.
- Nieźle! – poklepał go po plecach Polak, kiedy już Tomas raczył wrócić do boksu.
- Tak to mniej więcej się załatwia sprawy w Hiszpanii – przybił mu piątkę.
- Czyli lans, szpan, wiatr we włosach? – zaśmiał się osiemnastolatek.
- Coś w ten deseń, po prostu like a boss.
- Będę pamiętał! – obydwoje założyli na nos swoje okulary przeciwsłoneczne i zaczęli przyglądać się innym, ekstremalnym konkurencjom.
            Najpierw skoki ze spadochronem dla ludzi, którym lot samolotem nie zaspokoi potrzeby bycia w niebie, ponad wszystkimi, poczucia się jak ptak. Kilkoro śmiałków wzbiło się w powietrze samolotami na wysokość kilkuset metrów. Jedynie za pomocą lornetki można było zauważyć ludzi stojących na krawędzi maszyny i z niego wyskakujących. Czy lot zdawał się być wiecznością czy tylko kilkoma sekundami swobodnego spadania? To wie jedynie ten, kto skoczył. Jedno jest pewne, niewiele rzeczy daje takich emocji, jak widok zbliżającej się ziemi pod twoimi stopami. Następnymi popisami były sztuczki wyczynowych samolotów, ich obroty, korkociągi. Najbardziej mrożący krew w żyłach widok był jednak wtedy, kiedy samolot z wyłączonymi silnikami spadał swobodnie w szybkim tempie prosto na ziemię i zaledwie kilka metrów, nad głowami obserwatorów, z powrotem unosił się do góry. Kto ma kiepskie nerwy, ten lepiej nie próbuje. Kolejna atrakcja… wyścigi żużlowe.
- Dzisiaj gościmy zaledwie jednego żużlowca z grupy Red Bull – zaczął spiker – wspaniałego Macieja Janowskiego! – rozległy się oklaski. – Mamy jednak nadzieję, że znajdą się jacyś śmiałkowie, którzy będą chcieli przeciwstawić się Mistrzowi Świata i jako amatorzy trochę go postraszyć. Zapraszamy na nasz tor!
            Kuba znacząco popatrzył na Tomasa, ale ten nawet nie zwrócił na niego uwagi. Udał się wraz z tłumem na trybuny jednodniowego stadionu żużlowego.
- Hej! – w ostatniej chwili złapał go za koszulkę.
- Co? – popatrzył na niego zdziwiony Tomas. – Czy ty na pewno jesteś normalny? Raz mnie ciągniesz za spodnie, potem za koszulkę. Mów wprost, a nie jakoś dziwnie krążysz! -  zrobił niewyraźną minę.
- Nie mamy teraz czasu na twoje herezje, zemsta czeka!
            Hiszpan popatrzył mu w oczy, potem na tor i znajdującego się na nim Janowskiego na motorze, potem znowu w oczy Kuby.
- Zwariowałeś?! – wydarł się. – W życiu nawet nie siedziałem na motocyklu żużlowym.
- Ja też nie – ruszył przed siebie.
- Chcesz się zbłaźnić?! – ruszył w biegu za nim.
- Chcę jego zbłaźnić – kiwnął głową na swojego wroga numer jeden. – Przepraszam! – krzyknął z daleka do spikera – My jesteśmy chętni – wskazał palcem na siebie i swojego przyjaciela.
            Za dziesięć minut byli już ubrani w kevlary i otrzymali dwa motocykle.
- Dobra, teraz podaj jakieś szczegóły – Tomas obejrzał ze wszystkich stron maszynę i na nią usiadł.
- Stajesz pod taśmą, puszczasz sprzęgło, prosto, w lewo, prosto, w lewo i tak cztery okrążenia – przeżegnał się i założył kask.
- Wolałbym, gdybyś mi powiedział, jak nie zginąć na tych łukach, ale dzięki, przyjacielu! – również założył kask. – Do zobaczenia w niebie – przybili sobie żółwia i wyjechali na nawierzchnię.
- Wohoo!
- To przecież nie po hiszpańsku! A ja nie robię nic wbrew narodowym zasadom! – krzyczał, kiedy podjeżdżał pod taśmę.
            Walka gladiatorów zaczęła się jednak dopiero wtedy, gdy obydwaj Polacy spotkali się twarzą w twarz, okiem w oko, spojrzeniem pełnym zawziętości pod taśmą startową… 


___________________________________
Przepraszam, że tak długo trzymałam Was w niepewności co do dalszej historii Martyny i Kuby, ale znalazłam się w jakimś dołku pisarskim. Mam jednak nadzieję, że to minęło i nie zanudziłam tym ponad 2000 wyrazowym rozdziale. 

Miłych wakacji, kibole! :)

niedziela, maja 26, 2013

18. Young, wild and free



 21 - 22 lipca 2012 r.
- Możemy już wracać? - Martyna zerwała się na równe nogi.
            Jej serce biło jak oszalałe. Nie wiedziała, co miała ze sobą zrobić, czy uciekać, czy stać, czy patrzeć się na niego, czy uśmiechać. Nerwowo wbiła wzrok w ziemię.
- Możemy - wstał, przyglądając się jej i analizując każdy jej ruch.
            Drżące dłonie, nieobecny wzrok i usta ułożone w kreskę. Nie takiej reakcji się spodziewał. Może jednak działał za szybko. Spojrzał tylko w jej oczy, pewnym ruchem porwał jej rękę i splótł ich palce.
            W drodze powrotnej szli, nie odzywając się nawet słowem. Jedynie ludzie spoglądali na nich jak na idiotów. Spacerujący po mieście młody chłopak bez koszulki i z przyklejonymi jeansami do umięśnionych nóg; to niecodzienna atrakcja. Najgorzej było jednak tuż przed samym stadionem. Tłumy zebranych już kibiców, a wśród nich stado fanek pstrykających chyba miliony zdjęć. Teraz nie dadzą mu już żyć. Wszystkie żużlowe portale chwalić się będą tymi zdjęciami. A w tym wszystkim na drugim planie znajdowała się Martyna.
- No pięknie, gorzej być nie mogło - szybko przemknęli przez tłum i znaleźli się w parku maszyn.
- Woohoo, Magic! - wpadł na nich Przemek i klepnął go w plecy. - Nie wiedziałem, że padało - zaśmiał się.
- Bardzo śmieszne - rozgromił go wzrokiem i pognał dalej.
- Nie chcę wiedzieć, co zrobiłeś, ale kaloryferek bardzo przyzwoity - krzyknął do niego Przemek, kiedy para zniknęła już za zakrętem i przecząco pokręcił głową.
            Doszli do swojego busa i nareszcie Maciej mógł się w spokoju przebrać. Wytargał swoją walizkę i zniknął za drzwiami Mercedesa Sprintera. Dziewczyna natomiast nerwowo przekopywała nogami piasek. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co się stało. To się działo jakby za mgłą, bardzo gęstą mgłą. Na dodatek rozdzwonił się jej telefon.
- Cześć Kuba - postanowiła, że nie może dać po sobie poznać żadnego zdenerwowania. Jeszcze tego by jej teraz brakowało.
- Witaj - nawet przez telefon czuła pozytywną energię bijącą od niego. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Oczywiście, że nie - odeszła kilka kroków od busa Magica.
- To dobrze, bo mam dwie wiadomości.
- Jakie? - uniosła jedną brew.
- Jedną dobrą, drugą złą. Od której zacząć?
- Od tej złej - uśmiechnęła się, nawet nie wiedząc dlaczego.
            Co on znowu wymyślił?!
- Nie będzie mnie jutro w Gdańsku.
            Jutro mecz. Mecz Unii z Wybrzeżem. Mecz, na którym się mieli spotkać. Cholera, jak mogła o tym zapomnieć?!
- Dlaczego?
- Nie mogę, przepraszam. Nie dostanę pozwolenia.
- Szkoda - tylko tyle była w stanie wydusić z siebie. - A co z tą dobrą?
            Kuba nie odpowiedział.
- No mów! - przerwała dłuższą chwilę ciszy.
- Do zobaczenia za dwa tygodnie - odpowiedział obojętnym tonem.
- To miała być dobra wiadomość? - uniosła brew.
- Nie cieszysz się? - sprawiał wrażenie lekko zmieszanego. - Trzeba było mi to powiedzieć od razu, a nie udawać, że jest wszystko ok! Co się zmieniło, że znowu nie chcesz mnie znać?! - krzyknął.
- Kuba, uspokój się. Nie to miałam na myśli! - próbowała to odkręcić.
- Powiedz mi to wprost, a dam ci spokój. Na zawsze - zabolały ją te słowa.
- Czy ty na serio jesteś taki głupi?! - nie wiedziała czy ma zacząć się śmiać, czy płakać.
- Ja? To przecież ty co chwilę mówisz co innego! - był na serio zdenerwowany do granic możliwości.
- Miałam na myśli, że dwa tygodnie to strasznie długo i nie wiem, co w tym widzisz dobrego, rozumiesz już? - uśmiechnęła się.
- Jak to?
- Normalnie! Meliski może? Co oni z tobą robią w tych Włoszech?
- Przepraszam, ostatnio jestem przewrażliwiony - głośno westchnął.
- Aż za bardzo - znowu poczuła nagłą ochotę, by go zobaczyć.
- Chyba mam gorsze dni.
- Coś nie tak w klubie?
            Martyna usłyszała otwierające się drzwi busa i zobaczyła Macieja przebranego już w kevlar. Ten tylko jednak spojrzał na nią z ukosa drwiącym wzrokiem i poszedł na rozgrzewkę.
- W klubie właśnie wręcz przeciwnie. Jest świetnie. Żałuj, że nie widziałaś mojej buntowniczej akcji. Od razu trafiłem do najbardziej zaawansowanej grupy - zaśmiał się.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? Zawsze musisz postawić na swoim.
- Świat teraz tego wymaga.
- Obiecaj, że zabierzesz mnie kiedyś na jakiś trening czy zawody. Muszę poznać jakiś przystojnych jeźdźców. 
- Wątpię, żebyś znalazła lepszych ode mnie, ale obiecuję - zaśmiał się. - W ogóle obiecałem Tomasowi, że poznam cię z nim.
- Tomasowi? Jakiemu? - jej oczy przybrały rozmiaru pięciozłotówek.
- Tomas z Hiszpanii.
- Niewiele mi to mówi, ale już chcę go zobaczyć! - była podekscytowana.
- Może dzisiaj. Wieczorem. Skype? - zaproponował.
- Podczas nudnej podróży do Gdańska? Jestem jak najbardziej na tak! - uśmiechnęła się.
- To do później?
- Tak jest!

*****

            Rozpoczęła się batalia o Indywidualne Mistrzostwo Świata Juniorów. Jednak pierwszą jej odsłonę w Lonigo możemy nazwać pojedynkiem na froncie polsko-duńskim. Pierwszy bieg i zwycięstwo... właśnie Duńczyka, który oddech Piotra Pawlickiego na swoim karku czuł przez calusieńkie cztery okrążenia. Za nimi na metę kolejno wpadli: Loktaev i Pontus. Druga gonitwa została jednak zdobyta przez Magica. Narady pt. "Pokonać Duńczyków i samemu nie spierniczyć" razem z Przemkiem jednak się opłacały, bo tuż za nim na metę wpadły głodne punktów wilki: Michael Jepsen Jensen i Mikkel B. Jensen. Kolejny wyścig to polska deklasacja, bowiem na metę jako pierwszy dojechał Bartosz Zmarzlik, a tuż za nim Przemysław Pawlicki. W ostatnim biegu pierwszej serii również Tobiaszowi Musielakowi udała się pokonać Duńczyka: Mikkela Michelsena. Przez  drugą serię Polacy cały czas pokonywali swoich głównych rywali. Od dziesiątej gonitwy uległo to jednak zmianie. Swój bieg wygrał Niklas Porsching przed Michaelem Jepsenem Jensenem i będącym na trzeciej pozycji Tobiaszem Musielakiem. Również Przemek nie dał rady Pontusowi Asprogenowi i Mikkel B. Jensenowi. Za to w pojedynku dwunastym na torze dzielili i rządzili Piotrek Pawlicki ze Zmarzlikiem. Najgorszy był za to bieg kończący czwartą serię. Bratobójczy pojedynek, albowiem pod taśmą ustawiło się trzech wychowanków Unii Leszno i Maciej Janowski. Jako pierwszy linię mety minął Przemek, a za nim kolejno: Maciej, Piotr i Tobiasz. Nie brakowało też tych rzeczy, których w tym sporcie lubimy najmniej. Groźny upadek w dwudziestym biegu zaliczył młodszy z braci Pawlickich. Na szczęście nic poważnego się nie stało i obyło się jedynie strachu.
            Po pięciu seriach na prowadzeniu był Michael Jepsen Jensen wraz z Przemkiem Pawlickim i o wyłonieniu zwycięzcy decydował bieg dodatkowy, który wygrał... Duńczyk. Również o ostatnie miejsce na podium walczyło trzech zawodników. A oto, jak prezentuje się pierwsza siódemka IMŚJ:
1. Michael Jepsen Jensen;
2. Przemysław Pawlicki;
3. Bartosz Zmarzlik;
4. Mikkel B. Jensen;
5. Maciej Janowski;
6. Piotr Pawlicki;
7. Mikkel Michelsen.
            Walka na tym froncie jeszcze niezakończona.

*****

- Hej Przemo, nie przejmuj się, twój puchar się bardziej błyszczy - krzyknęła do niego Martyna, kiedy wchodził do parku maszyn.
- Pokaż mi go - podbiegł do niego od razu brat i wyrwał z ręki zdobycz.
- Ale tamten był troszkę większy - zrobił smutną minę.
- Następnym razem się odegrasz - próbowała go pocieszyć, ale kiedy zauważyła, że znowu zaczął się przedrzeźniać z bratem, odpuściła sobie. Podeszła do busa Janowskiego, by się z nim pożegnać. Bała się tego, co może teraz nastąpić.
            Dwudziestolatek w szybkim tempie wspólnie z mechanikami pakowali wszystkie torby do samochodu, ale kiedy ją zauważył, sięgnął po coś przez otwarte okno i odeszli na bok.
- Mam nadzieję, że nie masz mi nic za złe - zaczął. - Nie mam też za wiele czasu, bo zaraz wyruszamy do Gorzowa, ale następnym razem musimy poważnie porozmawiać - spojrzał swoimi błękitnymi tęczówkami prosto w jej oczy. - Proszę - wyjął zza pleców czerwoną różę, którą każdy z zawodników otrzymywał na prezentacji.
- Dziękuję - wzięła ją do rąk.
            Była tak zaskoczona, że prawie nogi same się pod nią uginały.
- Do zobaczenia - przytulił ją, szepnął do ucha, pocałował w policzek, obrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami busa.
            "Otrząśnij się, otrząśnij, otrząśnij!" - mówiła sama do siebie i podniosła rękę, by mu odkiwać. Za kilka sekund samochód zniknął jej z pola widzenia.
            Ona sama za niecałą godzinę wyruszyła w długą podróż. Z północnych Włoszech do Gdańska samym busem. Na samą myśl odechciewało jej się tej jazdy. Jednak nareszcie będzie mogła być na meczu swojej ukochanej drużyny. Niewiele po północy minęli włoską granicę i już pędzili na autostradzie. W tej samej też chwili pojawił się zielony dymek przy imieniu "Kuba" i nawiązali połączenie.
            Obok niego siedział młody, pewnie niewiele starszy od niej szatyn i szeroko się uśmiechał.
- Dobry wieczór, miło cię poznać - powiedział po polsku, a Martyna już wiedziała, że zakochała się w jego głosie i akcencie.
            "Mów więcej, proszę cię mów!"
- Mnie też miło cię poznać - mówiła wolno. - Kuba, udzielaj mu częściej korepetycji - zaśmiała się.
- Dziesięć razy to chyba powtarzaliśmy, mam dosyć.
- Trochę cierpliwości Kubuś - uśmiechnęła się łagodnie. - Musisz go nauczyć!
- I don't understand! - krzyknął Tomas lekko zdezorientowany.
            Dalsza rozmowa dotyczyła wypowiedzenia przez Hiszpana słowa: "szyszka", co wszystkich troje doprowadzało do łez. Już mniej zabawnie było, kiedy to on zaczął mówić w swoim ojczystym języku. Dziewczyna wypowiadała właśnie zdanie po hiszpańsku, kiedy w tej samej chwili upuściła laptopa z kolan i tylko to, że była przypięta pasami spowodowało, że sama nie wyleciała. Pojazd zaczął się obracać wokół własnej osi, a potem usłyszała trzask tłuczonego szkła.
- Martyna?! Jesteś tam?! Odezwij się! Proszę cię, Martyna!